Choć orzeczenie jest już prawomocne, pełnomocniczka powoda mec. Marta Trzęsimiech-Kocur zapowiedziała, że zaskarży do Sądu Najwyższego decyzję w sprawie obciążenia jej klienta kosztami procesu. "To naprawdę absurdalne, że sąd przerzuca koszty postępowania na osobę całkowicie bezprawnie pozbawioną wolności" - powiedziała. Według niej, koszty procesu, które miałby zapłacić jej klient to ok. 4,5 tys. zł, chodzi jednak przede wszystkim o zasady. Sam powód także nie rozumie decyzji sądu. "Jestem psychicznie wykończony i chcę to już wszystko mieć za sobą" - powiedział PAP. Wytaczając proces kierowca i jego adwokat domagali się wypłaty 300 tys. zł. Reprezentująca interesy Skarbu Państwa Prokuratoria Generalna domagała się oddalenia roszczeń. Powód i jego pełnomocniczka chcieli zawrzeć ugodę, jednak ze strony przeciwnej nie było takiej woli. Mec. Trzęsimiech-Kocur wielokrotnie wyrażała rozgoryczenie, że państwo nie poczuwało się do odpowiedzialności za ewidentną pomyłkę wymiaru sprawiedliwości. Adwokat podkreślała, że jej klient trafił do więzienia bez żadnej podstawy prawnej. W 2010 r. kierowca został skazany na pół roku więzienia za zniszczenie mienia podczas awantury w mieszkaniu wujka. Karę warunkowo zawieszono na dwa lata. Po pewnym czasie mężczyznę zatrzymała policja, informując, że sąd w Siemianowicach Śląskich nakazał osadzić go na pół roku w zakładzie karnym. Kierowca początkowo myślał, że zmieniły się przepisy i dlatego zapadła taka decyzja. Mężczyzna spędził w zakładach karnych 134 dni. Po wyjściu na wolność postanowił sprawdzić, dlaczego właściwie został zamknięty. Okazało się, że doszło do pomyłki w sądzie, który uznał, że skazany w okresie zawieszenia wykonania kary dopuścił się kradzieży. Rzeczywistym sprawcą tego przestępstwa był mężczyzna o tym samym nazwisku, ale innym numerze PESEL i pozostałych danych. Sędzia, który się pomylił, został przez sąd dyscyplinarny ukarany naganą i pozbawiony kierowniczej funkcji.