Niepełnosprawny cieszyński kulomiot podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Pekinie dwukrotnie poprawił swój rekord życiowy, ale mimo to wrócił do Polski bez medalu. O zajęciu, najgorszego dla sportowca, czwartego miejsca w zawodach zadecydowały dziesiąte części punktu. Polski Komitet Paraolimpijski uznał, że podczas zliczania punktów popełniono błąd i domaga się od Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego przyznania Rokickiemu brązowego medalu. O co właściwie chodzi? - Problem w tym, że źle zostały podliczone wyniki. Według obowiązujących przepisów, odległość pchnięcia przelicza się na pełne punkty. Natomiast sędziowie wzięli pod uwagę też dziesiąte części punktu i wynik zaokrąglali w górę lub w dół. Trzeci zawodnik igrzysk Grek Anastasious Tsiou pchnął kulę na odległość 13,72 m i otrzymał 1022,5 pkt., co po zaokrągleniu dało mu 1023 pkt. Mój rezultat 15,29 m równy był 1022,19 pkt. Więc po zaokrągleniu jest 1022. Moim zdaniem, które podzielili też działacze Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego obaj powinniśmy dostać taką samą ilość punktów i razem stanąć na trzecim stopniu podium. Przed wyjazdem do Pekinu ostro pan trenował. Wydawało się, że forma jest życiowa. Na mityngu w Wiśle tuż przed wylotem do Chin pobił pan swój własny rekord. W Ptasim Gnieździe udała się panu ta sztuka jeszcze dwa razy... - Wśród ludzi nadal pokutuje przekonanie, że na paraolimpiadzie łatwo jest zdobyć medal. Te czasy jednak już dawno minęły. W Atenach zdobycie brązowego medalu było uznawane przez zawodnika za klęskę. W Pekinie brąz to szczyt marzeń. Świat w sporcie niepełnosprawnych poszedł niesamowicie do przodu. Zdrowi zawodnicy mają dużo lepsze warunki, żeby przygotowywać się do startów, niż my niepełnosprawni. Ja w roku przedolimpijskim miałem tylko trzy zgrupowania. To o wiele za mało. W Polsce brakuje też dietetyków i psychologów. Poza tym w październiku ub. roku skończyło mi się stypendium. Gdyby nie sponsorzy, to nie wiem jak bym się przygotował do startu w Pekinie. Znam takich olimpijczyków, którzy musieli wrócić do pracy, żeby mieć za co żyć. To jest absurdalne podejście naszych działaczy. Jak pan, z perspektywy czasu, ocenia połączenie w pchnięciu kulą dwóch grup zawodników o różnym stopniu niepełnosprawności? Ten pomysł się sprawdził? - Tych grup jest bardzo dużo. Istnieją plany, by powstały tylko dwie grupy zawodników: bez i na wózkach. Sądzę, że to będzie bardzo dobre rozwiązanie. Podniesie poziom zawodów i wyszkolenia zawodników. Nikt nie będzie się już mógł obijać i zajmować dobre miejsca. Poza tym myślę, że tak będzie sprawiedliwiej. Jak spisali się organizatorzy paraolimpiady i jaka panowała atmosfera w wiosce olimpijskiej? - To, co mnie najbardziej zaskoczyło to punktualność. Jeśli zawody miały się zacząć o 17.00, to tak było. Żadnego spóźnienia, nawet o minutę. Takiej publiczności, jak w Pekinie też nigdy nie widziałem na żadnych innych zawodach dla niepełnosprawnych. Stadion zawsze był wypełniony do ostatniego miejsca czy to na porannej, czy na popołudniowej sesji. Wioska olimpijska fantastycznie była przystosowana dla niepełnosprawnych. Przy wszystkich ścieżkach, w płytkach chodnikowych były specjalne rynienki dla niewidomych ułatwiające im samodzielne poruszanie się po wiosce. No i wszędzie dookoła cała masa wolontariuszy, którzy w każdej chwili służyli pomocą. Mam wrażenie, że nawet gdybym chciał się zgubić, to nie miałbym takiej możliwości. Jakie wspomnienia przywiózł pan z Chin? - Wiem, że to śmieszne, ale Chiny zawsze mi się kojarzyły z polami ryżowymi. Pekin zrobił na mnie jednak ogromne wrażenie. To bardzo nowoczesna metropolia o imponującej architekturze. Zwiedziłem Zakazane Miasto, byłem na placu Tien'an Men, no i oczywiście wdrapałem się na Chiński Mur. Schody pokonywałem na kolanach, resztę trasy na wózku. W tej wyprawie pomagał mi Jacek Szczygieł, trener z Radomia. Musiał mnie mocno pchać, bo stromo było tak, że czasem nie dawałem rady. Wracając musiałem zjeżdżać tyłem, bo inaczej wypadłbym z wózka. Jakie ma pan plany na przyszłość? Najpierw miesiąc odpoczynku, a potem zabieramy się z trenerem Zbigniewem Gryżboniem do treningu. Popełniam ciągle jeszcze wiele błędów, które trzeba skorygować. Naszym głównym celem są Mistrzostwa Świata w Nowej Zelandii w 2011 roku, no i oczywiście następna olimpiada w Londynie. Przede wszystkim jednak czekamy na rozstrzygnięcie naszego protestu. Rozmawiał: PIOTR MALAK