4 grudnia 2019 roku wybuch gazu w domu jednorodzinnym w Szczyrku zabił ośmioosobową rodzinę. Małżeństwo Annę i Wojciecha Kaimów oraz ich troje dzieci. Najmłodszy Staś miał zaledwie trzy lata. Zginęło także ich wujostwo wraz z ośmioletnim wnukiem. Ocalała tylko jego matka, która w tym czasie była w pracy. Wszyscy mieszkali w jednym domu przy ulicy Leszczynowej. Minął rok, a bliskim ofiar wciąż niełatwo mówić o tragedii. Maria Kaim straciła syna, synową, wnuczęta i brata z żoną. Całe życie byli blisko. Ich domy dzieliła zaledwie ulica. Akcja ratunkowa trwała prawie dobę. 5 grudnia o 14:45 spod gruzów wydobyto ostatnie ciała. Tragedii można było uniknąć Rodzinę Kaimów w Szczyrku znali wszyscy. Od pokoleń związani z górami, narciarstwem niewielkim stokiem "Kaimówka" tuż za domem. Katarzyna Kaim - jedyna mieszkanka domu przy Leszczynowej, która przeżyła, wyprowadziła się ze Szczyrku wkrótce po stracie syna i rodziców, ale codziennie przyjeżdża na cmentarz. Siostra towarzyszy jej przez cały czas żałoby, który dla tej rodziny wciąż trwa. Nie tylko rodzina Kaimów zadaje sobie pytanie czy tej tragedii można było uniknąć. Dziś już wiadomo, że tak. Gdyby prace ekipy, która pod ulicą Leszczynową kładła kable do pobliskich apartamentowców, były prowadzone zgodnie z przepisami. Przy Leszczynowej nie ma już śladu po ruinach. Puste miejsce dziś wygląda jak część ogrodu. Dla bliskich i sąsiadów jest jednak czymś znacznie więcej.