W marcu, podczas prowadzonej w ekstremalnych warunkach akcji, Mroziński doczołgał się do zasypanego, już niestety nieżyjącego, górnika. Sam mówi skromnie, że poszkodowanego udało mu się zlokalizować przypadkowo. Podczas poniedziałkowej uroczystości prezes Kompanii Mirosław Kugiel wręczył ratownikowi dyplom honorowy za odwagę i szczególne zaangażowanie. Poza dyplomem Mroziński odebrał czek. Jego kwoty nie ujawniono, ale ma wystarczyć rodzinie na letni wypoczynek. Kugiel podkreślił, że ratownik zrobił coś niezwykłego, a nawet niezrozumiałego dla wielu osób. - Nie bacząc na zagrożenia wczołgał się, aby ułatwić akcję, poszukać kolegi i w naprawdę bardzo trudnych warunkach dotarł do tej osoby i precyzyjnie wskazał miejsce. Dzięki temu akcja mogła się zakończyć o wiele wcześniej - powiedział prezes i dodał, że w tym przypadku człowiek okazał się być lepszy niż technika - stosowane przyrządy nie wskazały miejsca, w którym leży poszkodowany. Mroziński skromnie powiedział, że jest zaskoczony wyróżnieniem. - To jest nasza praca - oświadczył. Wspomina dziś, że po tąpnięciu w kopalni "Rydułtowy-Anna" wyrobisko było ekstremalnie zasypane, został natomiast fragment przenośnika zgrzebłowego - czyli urządzenia do transportu urobku - do którego można było się wczołgać. Kierując akcją zastępów ratowniczych zdecydował, że sam będzie się starał dotrzeć do poszukiwanego. Już po pierwszym dotknięciu jego ciała wiedział, że górnik prawdopodobnie nie żyje. - W pamięci pozostaje jako mój kolega. Choć go nie znałem, mogę mówić, że to Mirek, mój kolega. Te emocje gdzieś tam są - wyjaśnił. Zanim do niego dotarł, miał do pokonania około 20 metrów. Jak ocenia, zajęło mu to kilka-kilkanaście minut. Szerokość tunelu, którym się poruszał wynosiła około 60-70 cm, wysokość chwilami nie przekraczała 30 cm. - Wystarczyło, że głowa się przeciśnie, reszta jest kwestią techniki - tłumaczył Mroziński. - W takich przypadkach najważniejsze jest szczęście ratownicze, bo dzięki temu szczęściu udało się tego poszkodowanego zlokalizować - podkreślił ratownik. Mroziński powiedział, że to, co zrobił podczas akcji ratowniczej było zbliżone do jednego z zadań trenowanych podczas ćwiczeń. Nie myślał, że ponad nim jest wiele ton skał. - Wyobraźnia powoduje strach, a powinien on być gdzieś z boku. Ma towarzyszyć, a nie przeszkadzać - wyjaśnił. Ocenia, że jeśli chodzi o akcje zawałowe, była to najtrudniejsza akcja, w jakiej brał udział. Podkreślił, że człowiek pokornieje zwłaszcza w czasie akcji pożarowych, szczególnie w warunkach trudnego mikroklimatu, atmosfery niezdatnej do oddychania. Krzysztof Mroziński ma 40 lat. Pracę w górnictwie rozpoczynał 1989 r. w kopalniach "1 Maja" i później "Marcel", gdzie był ślusarzem i mechanikiem sprzętu ratowniczego. Ratownikiem górniczym jest od 1991 r. W CSRG pracuje od początku 2006 r. Brał udział w wielu akcjach, w których wyróżniał się dużym zaangażowaniem, odwagą i fachowością; wielokrotnie przyczynił się do uratowania życia górników i mienia zakładów górniczych - napisano w uzasadnieniu wniosku o przyznanie wyróżnienia. Mroziński uczestniczy we wdrażaniu nowych urządzeń ratowniczych, uczy też innych ratowników w stosowaniu sprzętu używanego w akcjach. Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło 24 marca. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym 1000 metrów pod ziemią chodniku przyścianowym, na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu pracowników po tąpnięciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na badania do miejscowych szpitali. Ciało siódmego górnika wydobyto na powierzchnię po trzech dobach akcji ratowniczej.