Sytuację w Jastrzębiu Zdroju dodatkowo komplikuje fakt, iż zaledwie kilka kilometrów dalej - w Czechach panuje epidemia grypy. Lekarze obawiają się, że choroba rozprzestrzeni się na południową Polskę. Jedyną czynną placówką służby zdrowia w Jastrzębiu jest szpital. Tam do lekarzy ustawiają się setki pacjentów. W szpitalnych korytarzach często słychać niecenzuralne zwroty: - Cały dzień muszę tu spędzić - denerwuje się jedna z pacjentek. - A moim życzeniem byłoby, aby ten Miller, premier, tu się przyszedł leczyć - dodaje inna osoba. - Szpital działa w systemie alarmowym, nie był przygotowany na tak dużą liczbę pacjentów. Stworzyliśmy dodatkową izbę przyjęć pediatryczną, ale to jest oczywiście plan bardzo mocno napięty, on na pewno nie może być realizowany przez dłuższy okres czasu - mówi dyrektor placówki. NFZ przedłużył termin składania ofert do 5 stycznia. Dodajmy, ze w Jastrzębiu Zdroju nie ma publicznej przychodni, a żadna z 20 niepublicznych nie podpisała nieopłacalnych zdaniem lekarzy kontraktów z Funduszem. Trudna sytuacja panuje też w Gliwicach, Zabrzu i Wodzisławiu Śląskim, gdzie do konkursu przystąpiło od kilkunastu do 20 proc. poradni rodzinnych. Podobnie jest w Cieszynie i na Podbeskidziu. W sumie na Śląsku kłopoty z dostępem do lekarza może mieć ponad milion osób. Władze regionu zapewniły dzisiaj, że na Dolnym Śląsku nie ma problemów z podstawową opieką zdrowotną i lecznictwem szpitalnym. Wojewoda Stanisław Łopatowski powiedział, że ponad 60 proc. placówek podstawowej opieki zdrowotnej podpisało umowy z Funduszem, a najlepsza jest sytuacja we Wrocławiu.