"Szczęście w garści. Z familoka w szeroki świat" to książka o dziewczynie z górniczego Nikiszowca, która nawet na europejskich salonach w obecności koronowanych głów nie zapomniała o kraju dzieciństwa. Na popołudniowym spotkaniu w środę z czytelnikami prof. Simonides opowiadała o tym, jak książka powstawała. Zaznaczyła, że tytuł z pewnością by się nie ukazał w związku z jej postępującą chorobą oczu, gdyby nie pomoc m.in. europosłanki Danuty Jazłowieckiej i Eweliny Opatowicz, która spisywała z dyktafonu opowieść autorki. Znany językoznawca prof. Jan Miodek, który poprowadził środowe spotkanie, zauważył że Opolszczyzna ma szczęście, bo ma i prof. Dorotę Simonides, i byłego opolskiego arcybiskupa Alfonsa Nossola jednocześnie. Przyznał się też do "pozytywnej zazdrości". - Oto jednemu człowiekowi dał Pan Bóg tyle talentów i takie ciekawe życie! - stwierdził prof. Miodek. Wśród wspomnień opisanych przez prof. Simonides w książce jest m.in. to o narodzinach jej i brata bliźniaka. "Alojz przyszedł na świat jeszcze w sobotę, przed północą. Mnie nikt nie oczekiwał. Jak mi o tym później babcia opowiedziała, zrobiło mi się bardzo smutno" - napisała autorka. Opowiedziała też jak niewiele brakowało, by wraz z bratem zginęli jako niemowlęta. Na jednym z rodzinnych spotkań wózek, w którym bliźniaki bawiła ich starsza siostra, spadł po schodach z pierwszego piętra. Bliźnięta ocalały, a opowieść o tym zdarzeniu towarzyszyła im przez lata. "Nawet w przedszkolu, które prowadziły siostry jadwiżanki, zostaliśmy (z bratem) przywitani okrzykiem: Ach, to te sławne bliźniaki, co to po schodach same zjeżdżają!" - napisała prof. Simonides. Prof. Simonides wspomina w książce dzieciństwo - począwszy od wypraw na górnicze hałdy organizowanych w tajemnicy przed rodzicami, po wykradanie kupionych przez matkę jabłek. Jest w tych wspomnieniach również miejsce na dramatyczne momenty typowej śląskiej codzienności jak pogrzeb górnika czy tąpnięcia w kopalni. We wspomnienia z wczesnej młodości wplata się motyw wojny i powojennego czasu spędzonego na pracy w kurii i nauce w szkole wieczorowej dla dorosłych. Prof. Simonides napisała m.in. jak późniejszy biskup ordynariusz diecezji katowickiej, ks. dr Herbert Bednorz, wskazując na dłoń powiedział któregoś dnia, że prędzej mu trawa na niej wyrośnie, niż Dorka Badura (potem Simonides) zostanie doktorem. "Kiedy zostałam profesorem, zapraszał mnie na kawę, ilekroć gościłam w Katowicach. Nasza rozmowa o "trawie na dłoni" była dość szeroko znaną anegdotą, opowiadaną przez księży i biskupów." - napisała w książce prof. Dorota Simonides. Młodej dziewczynie z Nikiszowca starczyło samozaparcia, by sięgnąć po najwyższe naukowe tytuły i odwagi, by ich zdobywanie łączyć z rodzinnymi powinnościami. Musiała jednak dokonywać wyborów. Prof. Simonides wspomina np. jak promotor jej pracy magisterskiej, prof. Stanisław Kolbuszewski, po studiach proponował jej asystenturę w Katedrze Literatury Wyższej Szkoły Pedagogicznej, poprzedniczki Uniwersytetu Opolskiego. "Odpisałam, że nie mogę jej przyjąć, ponieważ urodził nam się syn. Po roku profesor ponowił propozycję. Odpowiedziała: "Nie mogę, bo urodziła nam się córka"". Książka to też historia polityka, wieloletniej senator, a wcześniej posła na Sejm PRL VIII kadencji z ramienia Stronnictwa Demokratycznego (SD), który głosował przeciw delegalizacji "Solidarności". Po tym głosowaniu prof. Simonides i pozostałych głosujących przeciw delegalizacji szef SD przywoływał do porządku. "(...) nazwał nas "trumną moralności" i zawiesił w członkostwie klubu. Staliśmy się celem ataków". - napisała prof. Simonides. Zapytana w środę na spotkaniu o to, czy w kontekście swoich zasług wybrała już sobie ulicę, którą pośmiertnie można by nazwać jej imieniem, przy salwach śmiechu odpowiedziała. - Nigdzie się jeszcze nie wybieram. Moja mama miała 97 lat, gdy odeszła. A umierając zapytała, czy uchwaliliśmy budżet - skwitowała prof. Simonides.