Nikomu nic się nie stało. Na miejscu ratownicy budują tamę, by odizolować zagrożony rejon. - Do pożaru endogenicznego doszło w chodniku likwidacyjnym ściany wydobywczej na poziomie 436 m. Z racji święta nie prowadzono tam wydobycia, nie było więc potrzeby wycofywania ludzi - powiedziała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego (WUG) Edyta Tomaszewska. Pożary endogeniczne to naturalne i dość częste zagrożenie w górnictwie. Przejawiają się nie ogniem, a wzrostem temperatury, wydzielaniem się gazów i możliwym zadymieniem wyrobiska. Są następstwem tzw. samozagrzewania się węgla wystawionego na zbyt długie działanie tlenu. W akcji rozpoczętej po wykryciu pożaru przez aparaturę pomiarową uczestniczą dwa zastępy ratowników z Zakładu Górniczego "Piekary" i dwa z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Ratownicy budują tamę wentylacyjną, by odciąć dopływ tlenu w rejon pożaru. Samozapłon lub samozagrzewanie węgla jest poważnym i stosunkowo częstym zagrożeniem w kopalniach, praktycznie niemożliwym do przewidzenia. To następstwo zalegania resztek węgla w wyrobisku, ciśnienia górotworu i przepływającego przez wyrobiska powietrza. O pożarze endogenicznym informuje najczęściej aparatura pomiarowa, wykrywająca przekroczenie dopuszczalnych stężeń gazów, wzrost temperatury lub dym. Niewykrycie takiego pożaru na czas jest niebezpieczne dla załogi, ponieważ atmosfera w zagrożonym rejonie szybko może stać się niezdatna do oddychania. Najczęstszą metodą likwidacji podziemnych pożarów jest odcięcie dostępu powietrza w ich rejon poprzez postawienie specjalnych tam izolacyjnych i przeciwwybuchowych. Pożar wygasa wówczas samoistnie w ciągu kilku tygodni. W ostatnich latach w polskich kopalniach węgla kamiennego doszło do kilku pożarów endogenicznych. W ostatnich miesiącach miały one miejsce w kopalniach "Sobieski" i "Janina", w ubiegłym roku - w "Budryku", "Knurowie" i "Piekarach". Wówczas także nikomu nic się nie stało.