W wyniku pożaru jeden górnik doznał poważnych poparzeń i trafił do siemianowickiej "oparzeniówki", a 18 innych przewieziono na badania do szpitali w Rudzie Śląskiej i Świętochłowicach. 11 z nich, według danych Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), pozostało na obserwacji z podejrzeniem podtrucia dymem. Miejsce pożaru obejrzeli już eksperci nadzoru górniczego. Uznali - jak powiedziała rzeczniczka WUG, Edyta Tomaszewska - że pożar powstał w wyniku zwarcia w instalacji stacji transformatorowej. Dokładną przyczynę zwarcia będzie można ustalić po wywiezieniu spalonych urządzeń na powierzchnię i przeprowadzeniu serii specjalistycznych badań. 830 metrów pod ziemią, gdzie doszło do pożaru, nie ma już żadnego zagrożenia. Jednak zamknięta po wypadku ściana wydobywcza (jedna z czterech w kopalni) nie może na razie wznowić wydobycia, bo nie ma zasilania. Stacja transformatorowa zasilała m.in. dwa przenośniki pracujące przy ścianie i inne urządzenia. Do stacji dochodziło napięcie 6 tys. volt. Ogień, który pojawił się w stacji transformatorów ok. 3.20 nad ranem, w ciągu kilkunastu minut ugasili sami górnicy, którzy byli w pobliżu. Jeden z pracowników pomógł też ugasić płomienie, jakie objęły ubranie jego kolegi - najciężej poszkodowanego w wypadku. Z poparzeniami drugiego stopnia rąk, głowy i klatki piersiowej górnik trafił do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. W sumie z zagrożonego rejonu wycofano 29 pracowników. Większość z nich nie została w żaden sposób poszkodowana. Do pożaru w "Halembie" doszło dokładnie w drugą rocznicę katastrofy w tej kopalni, kiedy po wybuchach metanu i pyłu węglowego zginęło 23 górników. W piątek odbyły się skromne uroczystości, upamiętniające ofiary tej tragedii. "Halemba" to dziś część kopalni "Halemba-Wirek", powstałej z połączenia samodzielnej wcześniej "Halemby" i innej rudzkiej kopalni - "Polska-Wirek".