Do tzw. pożaru endogenicznego doszło 500 m pod ziemią w dawnej kopalni "Mysłowice", zanim połączono ją z "Wesołą". Takim pożarom z reguły nie towarzyszy otwarty ogień, ale podwyższone stężenia gazów. - Z zagrożonego rejonu wycofało się 13 górników. Żadnemu z nich nic się nie stało - powiedział Król. Jak dodał, górnicy nie musieli użyć tzw. aparatów ucieczkowych, czyli stosowanych w górnictwie aparatów tlenowych, chroniących drogi oddechowe podczas wycofywania się z zagrożenia gazowego. W kopalni trwa akcja przeciwpożarowa. Jej plan przewiduje odizolowanie zagrożonego rejonu tamami przeciwwybuchowymi. W akcji biorą udział zastępy ratownicze kopalni i z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Wezwani na miejsce ratownicy przystąpili do budowy tzw. linii chromatograficznej, służącej do precyzyjnego określenia poziomu gazów w wyrobisku. Nadzór nad akcją sprawują specjaliści z WUG i Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach. Jak poinformował Król, pożar najprawdopodobniej został spowodowany samozagrzaniem węgla. To stosunkowo częste zjawisko w górnictwie. W tego typu przypadkach zwykle nie występuje otwarty ogień. Pożar jest wykrywany najczęściej przez czujniki wykazujące zwiększoną temperaturę, zadymienie oraz podwyższone stężenia tlenku węgla i innych gazów. Tak było w tym przypadku - w ścianie stwierdzono przekroczenie dopuszczalnych stężeń tlenku węgla. Najczęstszą metodą zwalczania podziemnych pożarów jest ich odizolowanie od pozostałej części kopalni tamami przeciwwybuchowymi. W odgrodzony rejon, w zależności od sytuacji, można tłoczyć tzw. gazy inertne, np. azot, który wypierając powietrze przyspiesza wygaśnięcie pożaru. Po otamowaniu pożar zwykle wygasa; może to trwać nawet kilka miesięcy.