Jak informuje "Gazeta Wyborcza", całe zdarzenie wyglądało jak scena z filmu akcji. Przed zamknięciem sklepu na parkingu pojawiły się nieoznakowane radiowozy i rozpoczęła się strzelanina. Z relacji świadków wynika, że wszystko trwało kilkanaście sekund. Świadkiem strzelaniny był także fotoreporter "Gazety", który całe zdarzenie sfotografował. Zdjęcia nie trafiły jednak do redakcji, ponieważ policja zatrzymała fotoreportera i zarekwirowała karty pamięci z aparatu. Jak dowiedziała się "Gazeta Wyborcza", podczas akcji w ręce CBŚ wpadł handlarz narkotykami. "Znaleziono przy nim sporą ilość amfetaminy. Kiedy bandyta próbował uciekać, policjanci wstrzelili mu do auta granat hukowy. Ładunek poranił trzyletnie dziecko handlarza. Czy policja wiedziała, że w samochodzie jest mała dziewczynka - nie wiemy" - czytamy w dzienniku. - Dziecko przyjechało do nas pod eskortą policji. Miało poranioną twarz i powierzchowne oparzenia. Po opatrzeniu pojechało z matką do domu, musi się stawiać na zmianę opatrunków - mówiła "GW" Magdalena Sikora, rzeczniczka szpitala na Parkitce. Tymczasem policja milczy. - Obecnie trwają przesłuchania osób zatrzymanych. Dla dobra śledztwa nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć. Co do zatrzymanego przez nas aparatu fotograficznego jednego z dziennikarzy "Gazety Wyborczej", to po dokonaniu odpowiedniej analizy i sprawdzeniu czy na zdjęciach zostały utrwalone twarze osób z CBŚ, oddamy urządzenie w trybie niezwłocznym - powiedział w rozmowie z INTERIA.PL Romuald Basiński, rzecznik częstochowskiej prokuratury.