Rodzina zmarłego jest zdania, że mężczyzna mógłby przeżyć, gdyby karetka przyjechała wtedy, kiedy wezwano ją po raz pierwszy. Od pierwszego telefonu na pogotowie do przyjazdu karetki minęło ponad 9 godzin. Mężczyzna zmarł po przewiezieniu do szpitala na udar mózgu. Sprawę wyjaśnia policja. Rzecznik Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach Jerzy Wiśniewski powiedział, że dyrekcja od dwóch dni zajmowała się wyjaśnianiem sprawy. W poniedziałek WPR wystąpiło o wydanie nagrań z Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach i o ksero tzw. zielonej karty wyjazdowej. - Dyrekcja WPR w Katowicach po odsłuchaniu nagrań i przeanalizowaniu dokumentacji medycznej nie stwierdza błędów w pracy dyspozytora medycznego. Pierwsze zgłoszenie było nieprecyzyjne, po drugie rodzina miała konkretne zalecenie od naszego dyspozytora medycznego, nie dokonała tego do godz. 6.47 - oświadczył Wiśniewski. Jak wyjaśnił, zalecenie dotyczyło skonsultowania się z lekarzem rodzinnym lub przewiezienia mężczyzny na dyżur laryngologiczny do szpitala w Katowicach-Ochojcu - zgodnie z podawanymi przez rodzinę objawami. W opinii WPR, osoba telefonująca nieprecyzyjnie określiła stan pacjenta. Poza tym rodzina powinna była zadzwonić na pogotowie ponownie od razu, gdy mężczyzna poczuł się gorzej, a nie dopiero rano. Nagrania i dokumentacja medyczna zostały zabezpieczone. Dotychczas w tej sprawie do pogotowia nie wpłynęła skarga rodziny, nie zgłosił się też nikt z policji czy prokuratury - poinformował rzecznik. Jak relacjonowała rodzina, w czwartek wieczorem 36-latek uskarżał się na ból ucha, wymiotował i miał bardzo wysoką gorączkę. W czasie rozmowy telefonicznej, około godz. 21., dyspozytorka odmówiła wysłania karetki i poradziła jego żonie, by udała się do apteki i kupiła leki przeciwbólowe albo sama przewiozła męża do szpitala - relacjonowali bliscy mężczyzny. - Następnego dnia przed godz. 7 rano, gdy stan mężczyzny pogorszył się, żona po raz drugi zadzwoniła na pogotowie - powiedziała siostra zmarłego, Katarzyna Smołczyk. Te godziny potwierdza Wiśniewski. Pierwszy telefon wykonano 23 września około godz. 21. Po raz drugi dzwoniono na pogotowie 24 września przed 7 rano. Zgłoszenie przyjęto o godz. 6.47, podstawowa karetka ratownicza typu P była na miejscu 10 minut później. Ok godz. 7. na miejsce została wezwana druga karetka - podał rzecznik. Drugi samochód - jak mówili bliscy 36-latka - wezwano na miejsce, bo dwóch ratowników nie potrafiło znieść do samochodu chorego mężczyzny. - Nie było 9 godzin oczekiwania na karetkę, ale 10 minut - oświadczył Wiśniewski. Stanowczo zaprzecza też informacjom podawanym przez rodzinę, że pacjent wcześniej był najpierw wieziony do szpitala MSWiA w Katowicach. - Pacjent nie było wożony po Katowicach, ale błyskawicznie trafił do Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach-Logocie - powiedział. Po przewiezieniu chorego do szpitala w Ligocie jego stan był już bardzo poważny. Pacjent zmarł w piątek wieczorem. Przypuszczalną przyczyną zgonu było zapalenie opon mózgowych połączone z udarem. Rodzina uważa, że gdyby 36-latek znalazł się szybciej w szpitalu, miałby szanse na przeżycie. W sobotę po południu bliscy zmarłego złożyli doniesienie na policji. Dokładna przyczyna śmierci mężczyzny zostanie określona po sekcji zwłok.