Na jednym karnecie można pojeździć na trzech wyciągach w Polsce - dwóch talerzykowych (jeden o długości 300, a drugi 350 metrów) i orczykowym o długości 700 m, a także trzech wyciągach talerzykowych na Słowacji o różnych skalach trudności i długościach - 600, 900 i 1000 metrów. Zdaniem Alojza Petraka, szefa ośrodka w Serafinowie, porozumienie to trafiony pomysł. - Współpraca międzynarodowa ma przyszłość. Klienci szukają urozmaicenia, a połączenie sił na pewno im to daje. Gdy komuś znudzi się jeżdżenie na jednym stoku, może przejść na inne o różnej długości i stopniu trudności - mówi Słowak. Narciarze uważają, że inicjatywa jest przyszłościowa i Zwardoń, jako wciąż jeszcze mało znany ośrodek zimowy, będzie mógł się przez to rozwinąć. - Jeżeli ceny wspólnych karnetów będą przystępne, to w przyszłości połączenie wyciągów jest dobrym posunięciem - uważa Tadeusz Leszczyński z Żor. Słowacy też chwalą pomysł. - Dzięki temu, że można szusować na różnych stokach, oferta staje się atrakcyjniejsza, a na tym to przecież polega, by odciągnąć od konkurencji jak najwięcej ludzi - twierdzi Petra Chaviloćkova ze Skalitego. O pozyskanie jak największej ilości narciarzy warto powalczyć, bo konkurencja w okolicy jest faktycznie bardzo duża. Obecnie cena karnetu w tym ogromnym ośrodku wynosi ponad 90 zł na cały dzień. Tymczasem za karnet całodzienny na Skalance lub wyciągach w Serafinowie zapłacimy tylko 35 zł. To właśnie powoduje, że ludzie zaczynają chętnie korzystać z mniejszych, ale tańszych stoków.- Może w Oszczadnicy warunki są lepsze, ale względy finansowe też odgrywają dużą rolę - mówi Małgorzata Wilczyńska z Katowic. Ważne jest też to, iż na zwardońskich wyciągach nie ma kolejek jak w Oszczadnicy. - Na dodatek, chcąc jeździć na kilku wyciągach, nie trzeba stać w oddzielnych kolejkach, bo karnet kupiony w jednym okienku, obowiązuje na kilku stokach - podkreśla katowiczanin Leszek Dobosz. Do tej pory Słowacy nie mieli na swoich stokach ratownika GOPR. To się zmieniło. - Gdy zachodzi potrzeba udzielenia komuś pomocy, to my to robimy. Słowaków zwozimy po ich stronie, a Polaków po naszej - tłumaczy Antoni Hula, ratownik Beskidzkiej Grupy GOPR.