Siemieniotka to polewka z siemienia konopnego, rozgotowana z kaszą jaglaną, z dodatkiem kaszy tatarczanej. Moczka to rodzaj gęstego sosu, używanego do klusek. Występuje w kilku odmianach; jej zasadnicza baza to piernik i pieczki, czyli suszone owoce, które są moczone i rozgotowywane. Do tego dodawano najrozmaitsze przyprawy, jak chrzan, czosnek i pasternak - bulwiastą roślinę pastewną. Niezwykle lubiane na Śląsku makówki to plastry bułki moczone w mleku, przekładane makiem z dodatkiem bakalii, potem ochłodzone. Składniki siemieniotki i makówek - mnogość ziarenek kaszy czy maku - symbolizują obfitość. - Dwie pierwsze potrawy w zasadzie już zarzucono, chociaż na pamiątkę wiele gospodyń jeszcze przynajmniej jedną z nich przyrządza. Młodsi domownicy jedli to niechętnie, a próbowanie wszystkich potraw jest w Wigilię obowiązkowe. Poza tym to dania pracochłonne, trudne do przygotowania, nie zawsze już siemię konopne można dostać. Makówki są z kolei lubiane, dość łatwo się je przyrządza - powiedziała Maria Michalczyk z działu etnografii Muzeum Śląskiego w Katowicach. Zanim w śląskich domach zagościła choinka, ogromnie rozbudowany był na tym terenie kult żłobka, inaczej szopki lub betlejki. Bezpośrednio odwzorowywała ona swoim wyglądem szopkę kościelną, miała klasyczny, skromny wygląd - poza pasterzami nie było tam postaci świeckich, nie było też bogatych budynków odwzorowujących miejscową architekturę, jak to ma miejsce w szopkach krakowskich. Choinka jako drzewko stojące w domu na Śląsku jest czymś stosunkowo nowym. Na wsi zaczęła się przyjmować w późnych latach trzydziestych XX w., a w niektórych rejonach dopiero po wojnie. - Jeszcze w okresie międzywojennym była wręcz zwalczana, zwłaszcza przez Kościół, jako symbol świecki, pogański, nawiązujący do rytuałów pogańskich, potem przypisywano jej pochodzenie protestanckie - w każdym razie było to nie nasze - podkreśla Michalczyk. Istniał jednak zwyczaj wieszania w domu tzw. połaźnicy czy podłaźnicy - czubek ściętego drzewa iglastego wisiał szczytem w dół u sufitu, ozdobiony czerwonymi jabłkami, pierniczkami, orzechami. W centrum wigilijnego stołu był chleb - pieczono specjalnie mały, okrągły bochenek chleba, który symbolizował dobrobyt. Od niego zaczynano wieczerzę wigilijną. Najstarszy w rodzinie mężczyzna odkrawał piętkę - tzw. godni krajiczek, który przechowywano cały rok i któremu przypisywano magiczną moc - miał m.in. usuwać boleści. Na nakrytym białym obrusem stole powinny się znaleźć zapalone świece i krzyż, w rodzinach górniczych stawiano dodatkowo zapaloną lampę górniczą. Pod stołem musiało być koniecznie coś metalowego - mógł to być młot górniczy, siekiera czy lemiesz pługa wiążące się z magią siły i mocy, które z żelaza miały przepłynąć do organizmu ludzkiego. Wieczerza była jedzona z jednej misy; do dziś niektóre rodziny jedzą w ten sposób makówki. - Żebyśmy byli zawsze w kupie - jak mówią. To wzmacniało poczucie wspólnoty, wzajemnej miłości, jakie dominowało podczas tej wieczerzy. Misę stawiano na opłatku - jeśli się przykleił do dna, to dobrze wróżyło, jeśli chodzi o urodzaj - opowiada Michalczyk. Prezenty na Śląsku przynosiło od zawsze Dzieciątko - prawdopodobnie było to nawiązanie do Trzech Królów, którzy składali hołd w Betlejem i przynieśli Dzieciątku dary. Najpierw, choćby w skromny sposób, rodzice obdarowywali dzieci, dopiero z czasem upominki zaczęli sobie robić dorośli. Prezenty były w przeszłości skromne, bez zbytków i rozrzutności - słodycze, szalik, wystrugany przez kogoś z domowników konik. Zanim upowszechniła się choinka, były kładzione na parapecie albo dziecko wykładało na nie głęboki talerz lub swoją czapkę. Zobacz nasz świąteczny raport: "Hej kolęda, kolęda..."