Samorządy zgadzają się, że placówka, które działa w oparciu o dawną fabrykę zapałek w Częstochowie, to miejsce z cennymi zasobami. Odwiedzany co roku przez 10 tys. osób obiekt od kilku lat jest ważnym elementem regionalnego produktu turystycznego - Szlaku Zabytków Techniki Woj. Śląskiego. Być może szansą na uratowanie zapałczarni będą nowe środki unijne - zasady ich wykorzystania będą znane za kilka miesięcy. Częstochowską fabrykę zapałek wybudowali w 1881 r. niemieccy przemysłowcy Julian Huch i Karol von Gehlig; produkcję rozpoczęto w 1882 r. Przez ponad sto lat wielokrotnie zmieniali się właściciele, odnotowano kilka pożarów, swoje piętno odcisnęły dwie wojny światowe. W latach 1945-1997 był to zakład państwowy (znany m.in. z zapałek z charakterystycznej serii "Black Cat"); po wykupieniu przez pracowników stał się pracowniczą spółką pod nazwą Częstochowskie Zakłady Przemysłu Zapałczanego SA. Z inicjatywy spółki w 2002 r. powstało przy fabryce prywatne muzeum produkcji zapałek (nie jest to muzeum zgodne z zapisami ustawowymi). Jego najcenniejszym elementem jest unikatowa co najmniej w skali kraju linia produkcyjna z przełomu lat 20. i 30. XX wieku - nadal sprawna i mogąca produkować zapałki. Dawne wyposażenie fabryki w większości spłonęło w pożarze z 1913 r. Pożar dokumentuje zachowany ok. 3-minutowy film - jeden z najstarszych zabytków polskiej kinematografii, też pokazywany w ramach ekspozycji. Prowadzona przez osoby prywatne, zainteresowane historią zapałczarni, placówka najpierw utrzymywała się dzięki zyskom z prowadzonej do 2010 r. produkcji. Pożar z 2008 r., a zwłaszcza koszty związane z usuwaniem jego skutków i doprowadzeniem maszyn do sprawności, poskutkowały m.in. zadłużeniem, z którym spółka ma kłopot do dziś. Brakuje pieniędzy na utrzymanie coraz bardziej zniszczonych obiektów; a część majątku zabezpieczyli komornicy. Najbardziej wartościową zabytkową linię technologiczną zajęło już kilka lat temu miasto, aby zabezpieczyć interes gminy, związany z rosnącymi zaległościami w podatku od nieruchomości. Wcześniej miasto kilkukrotnie zgadzało się na odroczenie terminów płatności. Inne zaległości dotyczą m.in. zobowiązań wobec ZUS. Prezes pracowniczej spółki Eugeniusz Kałamarz akcentuje, że zapałczarnia przetrwała dotychczasowe dwie licytacje komornicze; obawia się jednak kolejnych, w których miejsce mogliby przejąć inwestorzy niezainteresowani rewitalizacją obiektu. Prezes wskazuje też, że kwota zaległości i zajętego majątku są nieporównywalne. W rozmowie z PAP zapewnił, że spółka próbuje radzić sobie z problemami, m.in. nie zalega już z podatkami. Podczas listopadowego spotkania z ówczesną wicemarszałek woj. śląskiego Aleksander Gajewską prezes przekazał władzom województwa "ofertę partnerstwa dla rewitalizacji i rozwoju fabryki będącej jednocześnie żywym muzeum". Wyjaśnił, że chodzi o wspólną instytucję. Samorządowcy zastrzegają, że ze względu na obowiązujące przepisy nie jest możliwa mieszana formuła przedsięwzięcia, które miałoby łączyć działalność muzealną i produkcyjną - z udziałem kapitału prywatnego, jaki reprezentuje obecny właściciel. "Szukamy różnych rozwiązań. Zapałczarnia jest obiektem niezwykle cennym na mapie województwa i kraju. Właścicielem na razie jest spółka pracownicza. Rozważamy różne opcje, są to na razie zupełnie wstępne rozmowy. Czekamy na propozycje zapałczarni, oczywiście nadal będziemy ją wspierać jako obiekt Szlaku Zabytków Techniki" - mówiła wtedy Gajewska. Według samorządu województwa perspektywy wyjścia z sytuacji są w zasadzie dwie. W pierwszej pracownicza spółka sama wychodzi na prostą (np. znajdując inwestora bądź odzyskując zdolność kredytową) i wtedy może np. skorzystać ze wsparcia środków unijnych na rewitalizację tego typu obiektów. W drugiej, jeśli sytuacja spółki nie pozwoli jej samodzielnie wyjść z trudności, sposobem zachowania cennego obiektu może być jego przejęcie przez samorządy za długi, po sprawdzeniu czy wysokość i struktura zobowiązań umożliwią takie przejęcie. Problemem związanym z hipotetycznym przejęciem lub wykupieniem zapałczarni jest skomplikowana sytuacja własnościowa - wynikająca m.in. z zajęć komorniczych. "Rozważamy i analizujemy bardzo różne możliwości związane ze stanem finansowym i prawnym tej spółki" - powiedział PAP naczelnik wydziału kultury, promocji i sportu częstochowskiego magistratu Aleksander Wierny. Miasto już od dłuższego czasu analizuje możliwości wsparcia zapałczarni. Powstał m.in. audyt mający badać ryzyko związane z ew. przejęciem tego miejsca (jego wyniki nie zostały ujawnione ze względu na wrażliwe dane spółki). Częstochowa we współpracy z województwem próbuje też przymierzać zapałczarnię do nowych środków unijnych. Wierny zastrzega jednak, że to kwestia co najmniej najbliższych miesięcy - zanim nowe unijne programy wykrystalizują się i wejdą w życie. Atutem zapałczarni może okazać się jej zdegradowane otoczenie - zaniedbanej części Starego Miasta, leżącej w pobliżu centrum Częstochowy. Część nowych projektów unijnych będzie bowiem mogła łączyć środki z różnych programów, przez co możliwe - i być może preferowane - staną się wszechstronne przedsięwzięcia, np. obejmujące jednocześnie rewitalizację infrastruktury i otoczenia społecznego. "Zapałczarnia mogłaby stać się elementem większego przedsięwzięcia np. o charakterze edukacyjnym. Możliwości są różne. Rozważamy możliwość wyjścia takiego przedsięwzięcia także poza sam obiekt" - wskazał Wierny. Kałamarz akcentuje, że w poszukiwaniu możliwości zagospodarowania obiektu w ostatnich latach m.in. przygotował ofertę partnerstwa biznesowego, zwracał się też do wielu instytucji. "Co mogłem zrobić, to zrobiłem, łącznie z tym, że (...) wystąpiłem do ambasady Niemiec i (przewodniczącego Parlamentu Europejskiego - red.) Martina Schulza o wskazanie partnerów, z którymi można ten potencjał rozwinąć" - zaznaczył. Pytany o spotkanie z władzami woj. śląskiego Kałamarz odparł, że m.in. usłyszał pytanie, za ile chciałby sprzedać zapałczarnię. "Prześlę wycenę. Może kupią?" - powiedział.