Jelfa, producent preparatu, zwraca go w ramach porozumienia zawartego z Ministerstwem Zdrowia. Zobowiązała się w nim do przekazania corhydronu o łącznej wartości 400 tys. zł na rzecz Skarbu Państwa reprezentowanego przez resort zdrowia. Ustalono, że procesem wymiany zostanie objętych 19 tys. opakowań w ponad 12 tys. placówek. Gazeta przypomina, w listopadzie 2006 r. w nieokreślonej ilości ampułek corhydronu omyłkowo znalazł się śmiertelnie groźny lek zwiotczający mięśnie. W mediach pojawiły się informacje o zgonach. Wśród pacjentów wybuchła panika. Sprawą zajęła się prokuratura. Minister zdrowia nakazał, by pacjenci oddawali lek do aptek. Aptekarze mieli zwracać koszty preparatu (ok. 30 zł za ampułkę) lub wręczać rewersy potwierdzające pozostawienie leku w aptece. W takiej sytuacji rekompensatę miało wypłacić ministerstwo. Sprawa miała być sfinalizowana do marca br. Tak się jednak nie stało. Ministerstwo nie miało środków na zwrot kosztów leku, nie chciała też płacić Jelfa. Obecne porozumienie to efekt kompromisu. Jednak nie o taki finał aptekarzom chodziło - stwierdza dziennik. "Mówiąc o kosztach minister nie mówił o zwrocie leku, ale o pieniądzach. Po co dziś pacjentom corhydron? Zresztą i tak słabo się dziś sprzedaje" - twierdzi prezes Śląskiej Izby Aptekarskiej dr Stanisław Piechula. Według niego, apteki nie mają prawa sprzedawać darowanego leku. "Każdy lek, by mógł być sprzedawany, musi trafić do apteki na podstawie faktury lub innego dokumentu będącego podstawą legalnego obrotu" - wyjaśnia. - Tymczasem hurtownie farmaceutyczne rozwożą corhydron bez dokumentów w postaci np. faktury. Jedynym dokumentem, którym apteka potwierdza odbiór przesyłki, jest list przewozowy. Na pytanie, co to za corhydron, słyszymy odpowiedź: darowizna z przeprosinami od Jelfy" - relacjonuje Pielucha. Prezes podnosi jeszcze jedną kwestię: "Co by się stało, gdyby sprzedany corhydron z puli zwróconej nam przez Jelfę komuś zaszkodził? Wtedy całą winę ponosiłaby apteka" - mówi "Dziennikowi Zachodniemu".