- Mieszkam nieco ponad kilometr od katastrofy. Było już późno w nocy, ja spałem, ale żona słyszała, jak helikopter krąży nad naszym domem. Mgła była taka, że nie było niczego widać na dziesięć metrów - mówi nam Marek Wojtala. - Krążył tak długo, że wyglądało na to, że ma poważne problemy z lądowaniem. W pewnym momencie słychać było potężne "bum", jakby maszyna się rozbiła. To mnie też obudziło - dodaje. Za chwilę pojawiły się też karetki na sygnale. Już było wiadomo, że doszło do katastrofy. W okolicy, jak mówi sołtys Jankowic, są dwa helikoptery, ale drugi nie stacjonuje na miejscu. - W zasadzie od razu można było przypuszczać, że to o niego chodzi. Miał taką maszynę od lat - mówi nam Wojtala. Sołtys przypomina, że z Karolem Kanią łączyła ich wspólna pasja. - Karol był myśliwym, ja też, choć teraz nie praktykuję. Faktem jest jednak, że kiedy miałem staż, to byłem w tym samym kole - mówi Wojtala. Przed laty w rankingu najbogatszych Polaków Wojtala przypomina też, że w okolicy powstał pierwszy zakład, który Kania stworzył od postaw. Potem stał się jednym z potentatów, uprawiając podłoża pod pieczarki. - W ogóle to był bardzo poczciwy człowiek, będę go bardzo mile wspominał - mówi Wojtala. Przypomnijmy, Karol Kania to założyciel oraz właściciel jednego z największych w Europie producentów podłoża pod uprawę pieczarek. Jego firma ma zakłady produkcyjne na Śląsku, w województwie opolskim oraz lubelskim. W 2016 roku Kania był na 63. miejscu w rankingu najbogatszych Polaków. Jego majątek był wyceniany wówczas na prawie pół miliarda zł. Helikopter z czterema osobami na pokładzie rozbił się minionej nocy pod Pszczyną. Maszyna spadła na ziemię w trudno dostępnym terenie. Dwie osoby przeżyły. Jak podało we wtorek nad ranem Centrum Zarządzania Kryzysowego Wojewody Śląskiego, prywatny śmigłowiec rozbił się w nocy 300 metrów od lądowiska. Zgłoszenie o wypadku złożyli okoliczni mieszkańcy. Helikopter runął na ziemię w trudno dostępnym miejscu. - To teren silnie zalesiony, podmokły, z licznymi ciekami wodnymi, w pobliżu rzeki Dokawy. Akcję utrudniał też zalegający śnieg i bardzo gęsta mgła, ograniczająca widoczność do kilku metrów - mówi oficer prasowy pszczyńskiej straży Mateusz Caputa.