Na jednym z rybnickich osiedli doszło do dramatycznej sytuacji. 3-latek przebywał w samochodzie, gdy auto nagle stanęło w płomieniach. Przechodnie jednak nie pomogli dziecku się wydostać, a część nagrywała pożar na telefonach komórkowych. Mieszkaniec Rybnika skierował sprawę do prokuratury: domaga się ukarania osób, które filmowały zamiast pomóc.
Do zdarzenia doszło 16 sierpnia przy ul. Kadetów w Rybniku.
Kiedy policjanci przybyli na miejsce, przy płonącej hondzie zastali ojca z 3-letnim synem. Obaj doznali poparzeń. Mundurowi udzielili im pomocy, podali wodę do polewania poparzonego ciała chłopca.
Na miejsce przyjechały również zastępy straży pożarnej i pogotowie ratunkowe. Strażacy ugasili płonący samochód, a śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego zabrał dziecko do katowickiego szpitala. 41-letni ojciec został przewieziony do szpitala przez karetkę.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że do pożaru doszło nagle, kiedy dziecko akurat znajdowało się samo w pojeździe. Ojciec wyszedł na chwilę z samochodu, a gdy zauważył płonące auto pobiegł ratować syna. Zdeterminowany mężczyzna nie zważając na potężny ogień wyciągnął 3-latka z samochodu i udzielił mu pomocy.
Tymczasem w pobliżu pojawiło się sporo gapiów, którzy jednak nie kwapili się do ratowania dziecka. Część z nich filmowała zdarzenie telefonem komórkowym, potem publikowali je w mediach społecznościowych.
Jak podała "Gazeta Wyborcza" mieszkaniec śląskiego miasta domaga się ukarania osób, które filmowały dramatyczny pożar, a nie udzieliły żadnej pomocy. Skierował sprawę do prokuratury.