Dla narodu był to symbol zwycięstwa prostego, szarego ludu nad władzą. Pakt ten napawał miliony Polaków nadzieją na lepsze jutro. Jak ów pakt traktowała władza zaświadczyła data 13 grudnia 1981 roku był to dla tej władzy jedynie papier. Dla mnie data ta ma również symboliczna znaczenie. Przypomina mi zdarzenia jakie rozegrały się ćwierć wieku temu dokładnie 31 sierpnia 1982 roku. W tym dniu w całej Polsce odprawiane były patriotyczne msze za ojczyznę. Wierni podczas tych mszy gromadzili się w kościołach, aby modlić się w intencjach swojej ojczyzny. Na zakończenie mszy zawsze uroczyście z palcami wzniesionymi w górę odśpiewywali pieśń "Boże coś Polskę". W gliwickiej katedrze zgromadziło się tak wiele osób, że nie starczyło dla wszystkich miejsca wewnątrz kościoła, cały tłum wiernych liczący parę tysięcy osób zgromadził się przed katedrą. W trakcie mszy wokół kościoła krążył milicyjny samochód, z wnętrza którego funkcjonariusz fotografował wiernych, nad głowami krążył zaś helikopter. W tłumie wiernych usytuowani byli cywilni funkcjonariusze reżimu. Po mszy rozpoczęła się regularna bitwa pomiędzy wiernymi, a zwartymi oddziałami ZOMO. W powietrzu latały pociski gazowe. ZOMO strzelało pociskami nie nad głowami wiernych, ale w tłum. Widziałem jak starsza pani otrzymała uderzenie pociskiem gazowym w plecy i natychmiast padła jak ścięta. Funkcjonariusze bili, szarpali, wlekli po chodniku ludzi bez względu na wiek i płeć. Uderzali z takim zapamiętaniem , że pały wylatywały im z rąk. Natężenie gazu było tak duże, że niektórzy z uczestników zdarzenia zaczęli wymiotować. Część wiernych schroniła się wewnątrz kościoła w tym i ja. ZOMO okrążyło katedrę i celując pociski w stronę uchylonych okien kościoła wstrzeliwało gaz do wnętrza. Księża wynosili miski napełnione wodą, każdy moczył co popadnie i nakładał na twarz. Wiele osób miało pokrwawione twarze. Sytuacja uspokoiła się po ok. godzinie. Wyszedłem z kościoła i udałem się do pobliskiego mieszkania moich znajomych. Po dwu kwadransach wyszedłem z mieszkania, przed klatką schodową już na mnie czekał milicyjny samochód. Wylegitymowano mnie zakuto w kajdanki i wrzucono do milicyjnej suki. Milicjanci mieli powód. Dokładnie 18 grudnia 1981 roku czyli osiem miesięcy wcześniej zostałem zatrzymany pod zarzutem próby obalenia Państwa. Zostałem skazany przez sąd wojskowy w pierwszym w stanie wojennym procesie pokazowym w kinie Jowisz w Gliwicach na karę więzienia zawieszoną na lat pięć. Tym sposobem zostałem najmłodszym skazanym więźniem w PRL zaledwie parę dni wcześniej skończyłem lat 17. W czasie przesłuchań milicjanci ze swoim hersztem na czele mjr Czechem z komisariatu nr I w Gliwicach obrabiali mnie i mojego współtowarzysza fachowo masakrując regularnie i systematycznie. Mieli pecha ponieważ sprawę przejęła prokuratura wojskowa i prokurator widząc w jakim stanie przywieziono nas do prokuratury namówił nas do wszczęcia postępowania karnego wobec torturujących nas policjantów. Sprawa odbyła się w sądzie okręgowym w Katowicach i tym sposobem pierwsi w PRL milicjanci zostali skazani za ciężkie pobicie w czasie przesłuchań. Tak więc zatrzymując mnie 31 sierpnia koledzy skazanych milicjantów , aż zacierali ręce pałając chęcią odwetu. Teraz już nie wyjdziesz z kryminału - mówił licząc na odwieszenie pierwszego wyroku i dokładkę w drugim młody ppor. Grzyb, który o dziwo został w 1989 roku komendantem miejskim w Gliwicach. Jeszcze w tym samym dniu przewieziono mnie do aresztu śledczego. Najpierw związano mi sznurówki butów i puszczono przez szpaler ZOMO. Szturmowe pały zawijały się na moich plecach, nogach, głowie. O dziwo, nie bolało. To oczywiście adrenalina. Potem postawiono mnie pod ścianą aresztu. Dowódca oddziału ZOMO, pijany zadawał mi pytania. Czy odpowiedziałem czy nie leciały na moją głowę pały. Areszt trwał 3 miesiące. W trakcie zachorowałem na ostre zapalenie płuc ponieważ przetrzymywano mnie w nie ogrzewanej celi. Z pośród 11 świadków - milicjantów , którzy "szyli" sprawę wszyscy odmówili zeznań w trakcie procesu. Mataczyli, mylili się w zeznaniach , kłamali. Ciekawostką jest to, że na pytanie sędziego Piwońskiego (obecnie radcy prawnego) o zawód 10 z pośród milicjantów nie miało zawodu a, a jeden był górnikiem. Sprawa upadła. Sąd wojewódzki skazał mnie właśnie na trzy miesiące aresztu nie odwieszając poprzedniej kary. Dodatkowo obciążył mnie znacznymi kosztami procesu. Tak wyglądał mój sierpień 1982 roku. Autor: Witold Janowicz