- Ja dostałem belką w plecy, ale zdążyłem uciec, a kuzynowi przygniotło nogę - relacjonuje jeden z nich. Drugi chwilę wcześniej dowiedział się, że jego matka została przewieziona do szpitala w Siemianowicach. - To wielka ulga, bo bardzo się bałem o mamę. Ona siedziała tuż przy scenie, a my z kuzynem kilkanaście metrów dalej oglądaliśmy gołębie. Usłyszałem tylko huk, zobaczyłem, że wali się dach, i zaczęliśmy uciekać - opowiada. Martwił się, bo przez kilka godzin nie udało mu się znaleźć matki. - Kuzyn pomógł mi wyjść, bo sam nie dałbym rady. Jeszcze pode mną był jeden człowiek. Trzeba było podważyć całą belkę - opowiada ranny chłopak. Mówi, że wszystko wydarzyło się w ciągu ułamków sekund. Obaj chłopcy przyznają, że wiele osób ruszyło z pomocą poszkodowanym. - Niektórzy pomagali, niektórzy wynosili gołębie i ratowali dobytek - opowiada jeden z poszkodowanych. Chłopcom udało się wydostać wyjściem ewakuacyjnym. Mówią jednak, że musieli uważać na przewody elektryczne, wciąż bowiem płynął prąd. - W środku było widać gwiazdy, a po bokach dach się złożył w trójkąt - relacjonują. Jeden z nich przyznaje, że widział jedną zabitą osobę, przygniecioną przez belkę. Zobacz nasz serwis specjalny "Katastrofa w Katowicach"