Do tej pory śmiertelnie chorzy pacjenci byli skazani na żmudną i bardzo wyczerpującą operację z zatrzymaniem krążenia, unieruchomieniem serca, wprowadzeniem krążenia pozaustrojowego i przede wszystkim rozległym cięciem mostka, niemal jak przy przeszczepie. Potem pęknięta aorta była zszywana jak dziura w... skarpecie. - Teraz do pola zabiegowego dostaliśmy się specjalnym cewnikiem przez pachwinę chorego - tłumaczy docent Małgorzata Szkutnik, adiunkt Kliniki Wrodzonych Wad Serca i Kardiologii Dziecięcej. Łukasza uratował niklowo-tytanowy korek, którym kardiolodzy zamknęli ubytek. Z cewnika wysuwa się go tak jak otwiera się parasolkę. Korek przypomina metalowe rusztowanie. Musi wystarczyć choremu do końca życia. Zresztą po kilku miesiącach zarasta śródbłonkiem. - Pęknięcie ściany aorty w miejscu jej przylegania do ściany prawego przedsionka objęło obszar 6 mm, ale korek musiał być większy, centymetrowy, żeby dobrze się usadowił i nie wypadł - tłumaczy doc. Szkutnik. Dlatego teraz Łukasz, choć już w sobotę wyjdzie do domu, przez dwa miesiące będzie musiał bardzo na siebie uważać i unikać wszelkich urazów oraz wstrząsów, by korek nie wystrzelił jak korek od szampana.