Jak powiedział w piątek Wojciech Jaros z Katowickiego Holdingu Węglowego (KHW), do którego należy kopalnia, eksploatacja węgla ze ściany wydobywczej, w rejonie której stwierdzono pożar, ma zostać wznowiona. Na razie nie zdecydowano jednak, kiedy to nastąpi. - Wydobycie węgla w tym rejonie zostanie wznowione, gdy kierownik ruchu zakładu uzna, że warunki na to pozwalają i jest to w pełni bezpieczne dla załogi - powiedział Jaros. Podziemne pożary przejawiają się zwykle nie ogniem, a podwyższonymi stężeniami gazów i zadymieniem. Tak było również w tym przypadku. W ramach akcji ratowniczej podjęto m.in. działania w zakresie wentylacji, tłoczono do wyrobiska gazy wypierające tlen z tzw. zrobów (niedostępne miejsca po eksploatacji węgla) oraz pyły dymnicowe. Nadzór górniczy nadal wyjaśnia, czy likwidując stwierdzone już kilka dni wcześniej zagrożenie pożarowe kopalnia dochowała wszelkich procedur i zasad sztuki górniczej. Pod ziemią prowadzono akcję profilaktyczną, ale nie ratowniczą, wymagającą przerwania wydobycia. Przedstawiciele KHW tłumaczyli, że stężenia tlenku węgla były podwyższone, ale nie przekroczone. Tymczasem inspektorzy nadzoru górniczego podczas doraźnej kontroli w środę stwierdzili przekroczenie dopuszczalnych norm. Wówczas ewakuowano załogę i rozpoczęto akcję ratowniczą, która zakończyła się w piątek. Pożary endogeniczne należą do zdarzeń, o których kierownictwo kopalń niezwłocznie powinno powiadamiać nadzór górniczy. W Mysłowicach to inspektorzy nadzoru górniczego powiadomili kierownika zakładu górniczego o niebezpiecznej dla załogi sytuacji. Pożary tego typu to naturalne zjawisko w kopalniach węgla kamiennego. Rocznie notuje się ich co najmniej kilka. Pożar niewykryty na czas może być bardzo groźny dla górników, bo w krótkim czasie atmosfera, w której przebywają, może uniemożliwiać oddychanie. Stąd pomiary, które powinny wskazać przekroczone stężenia gazów.