We wtorek rano ani nadzór górniczy, ani władze Kompanii Węglowej, nic o tym nie wiedziały. - Postępowanie wyjaśniające wykazało, że w tym przypadku przedstawiciele kopalni nie musieli niezwłocznie przekazywać informacji do urzędu górniczego. To zdarzenie pokazuje jednak, że przepływ informacji w tym zakresie często szwankuje. Będziemy chcieli tak usprawnić ten system, aby wyeliminować podejrzenia o zatajanie wypadków - powiedziała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), Edyta Tomaszewska. Informację o wypadku przekazało służbom kryzysowym jedynie pogotowie ratunkowe, które transportowało poszkodowanego górnika do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Bytomiu. Jego życiu i zdrowiu nie grozi niebezpieczeństwo. Według informacji rzecznika Kompanii, Zbigniewa Madeja, po opatrzeniu górnik został zwolniony do domu. Według WUG, ma urazy nóg. We wtorek rano, gdy informacją o wypadku zaczęli interesować się dziennikarze, przedstawiciele WUG skontaktowali się z dyrekcją kopalni, otrzymując informację, że meldunek w tej sprawie jest właśnie przygotowywany. Od chwili wstrząsu minęło wtedy prawie 17 godzin. Również Kompania Węglowa nic nie wiedziała o wypadku. Jej rzecznik, Zbigniew Madej, dowiedział się o nim od dziennikarzy. Po sprawdzeniu zapewnił jednak, że o tego typu zdarzeniu zarząd firmy nie musiał być powiadomiony. Według Madeja, w tym przypadku nie złamano procedur - wypadek górnika był lekki, więc nie trzeba było przekazywać informacji natychmiast, a dopiero po zebraniu wszystkich najważniejszych informacji. Podkreślił, że okoliczności wstrząsu zostały w kopalni przeanalizowane, a właściwe działania - podjęte. Zaznaczył, że w tym rejonie podobne wstrząsy, o różnej sile, powtarzają się co jakiś czas. Rzeczniczka WUG potwierdziła, że ponieważ wstrząs miał stosunkowo dużą siłę, a w jego wyniku poszkodowany został pracownik, nadzór górniczy powinien o tym wiedzieć. Niektóre kopalnie nawet o mniejszych zdarzeniach informują niezwłocznie właściwy urząd górniczy. Formalnie jednak mają na to czas do końca miesiąca. - Dążymy do tego, aby informacje były przekazywane jak najszybciej i będziemy apelować o to do dyrektorów kopalń. Sytuacja, w której opinia publiczna dowiaduje się o podziemnych wypadkach od różnych służb ratunkowych, a nadzór górniczy nic o tym nie wie, jest co najmniej niezręczna - oceniła Tomaszewska. Według pozyskanych we wtorek rano informacji rzecznika Kompanii, wstrząs miał miejsce w poniedziałek ok. godziny 16. Jego kulminacja była na ok. 40 metrów przed frontem ściany wydobywczej 774 metry pod ziemią. Z zagrożonego rejonu wycofano załogę; po godzinie wróciła do pracy. - W przyjętej klasyfikacji wstrząsów nie był to wstrząs zbyt duży, jednak w odniesieniu do tej konkretnej ściany trzeba go uznać za dość dotkliwy i odczuwalny pod ziemią; najsilniejszy od uruchomienia tej ściany. Nie spowodował on jednak szkód w wyrobiskach, choć po analizie doszukano się nieznacznych szkód na powierzchni - powiedział Madej. Zwykle w podobnych przypadkach przedstawiciele nadzoru górniczego informowali, że w obawie przed ewentualnymi wstrząsami wtórnymi, należy odczekać ze wznowieniem prac w wyrobisku dotkniętym wstrząsem. Wiceprezes WUG Piotr Litwa zastrzega jednak, że nie ma takiego obowiązku, nie można więc wyciągać wniosku, że w kopalni złamano tę procedurę. - To, jak szybko można wejść do wyrobiska po wstrząsie, zależy od wielu okoliczności; nie tylko od siły wstrząsu, ale także m.in. od tego, czy spowodował on widoczne skutki oraz uwarunkowań geologicznych. Każdorazowo musi być dokonana analiza sytuacji - powiedział Litwa. Wcześniej górnicze związki zawodowe wielokrotnie zwracały uwagę na lekceważenie procedur oraz zatajanie wypadków w kopalniach. Przedstawiciele WUG są dalecy od sugerowania, że tak było w tym przypadku, przyznają jednak, że zdarzeniu towarzyszył chaos informacyjny i niepewność co do tego, czy w kopalni zachowano wszystkie procedury.