Sprawa jest kontrowersyjna, bowiem policjanci nakazali dyspozytorce odwołać karetkę z trasy i stawić się całej załodze w centrali. Gdy przyjechali do stacji, funkcjonariusze oświadczyli, że muszą zbadać zespół karetki, ale na komendzie. Wówczas okazało się, że cała czwórka nie zmieści się do policyjnego poloneza. Funkcjonariusze więc - mimo podejrzeń - kazali kierowcy i sanitariuszowi pojechać karetką. Dopiero na komendzie policjanci ujawnili, że otrzymali zgłoszenie od mężczyzny, który podejrzewał, że zespół "erki" jest pijany. Badania alkotestem wykazały, że zespół karetki jest trzeźwy; nie mieli nawet śladowej ilości alkoholu we krwi. Pierwsze badanie przeprowadzono jeszcze w obecności kierownictwa pogotowia. Dziwne w sprawie jest to, że kiedy pracownicy pogotowia zażądali protokołu i ukarania dzwoniącego mężczyzny za zakłócenie pracy pogotowia, policjanci odmówili. - Chcieliśmy mieć dowód stwierdzający, że jesteśmy na dyżurze trzeźwi - mówi ratownik. - To jest bulwersujące, zostaliśmy potraktowani jak przestępcy. Do Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach trafiło doniesienie na niewłaściwe postępowanie policjantów. Podobne otrzymał też komendant gliwickiej policji. Sprawę bada inspektorat wewnętrzny. Policjanci mają także przesłuchać osobę, która podejrzewała, że zespół "erki" jest pijany i zgłosiła to funkcjonariuszom. Dodajmy, że w trakcie słownych przepychanek pomiędzy zespołem "erki" a policjantami dyspozytorka pogotowia przyjęła zgłoszenie o ataku chorego na padaczkę. Kobieta musiała zadzwonić na komendę i poprosić policjantów, by zwolnili zespół do potrzebującego. Tym razem karetka na szczęście zdążyła.