Sąd apelacyjny utrzymał wyrok sądu I instancji w tej sprawie. Orzeczenie jest już prawomocne. Do zbrodni doszło w czerwcu 2004 r. Goleśny pił z dziewczyną alkohol. Kiedy skończyły się pieniądze, postanowił kogoś napaść. Z nożem w ręku wtargnął do mieszkania sąsiadów, ciężko pobił dwoje lokatorów, żądając wydania gotówki. Znęcał się nad nimi przez blisko dwie godziny. Józef W., któremu bandyta skakał po klatce piersiowej, zginął w wyniku pobicia. Przyczyną śmierci pobitej Ernestyny M. było zatrucie tlenkiem węgla - przed wyjściem z mieszkania sprawca porozrzucał gazety i pierzynę, oblał wszystko perfumami i podpalił. Zabrał telefon komórkowy, gotówkę i złotą obrączkę. Wyrok z I instancji zaskarżyła obrona. Domagała się uniewinnienia i ponownego procesu lub łagodniejszego wymiaru kary. Mec. Aleksander Franik podawał w wątpliwość wiarygodność zeznań byłej dziewczyny oskarżonego, która ? jak mówił ? sama w ten sposób się oczyściła. Adwokat przekonywał, że jego klient ma silne poczucie winy. Prokurator Janusz Konstanty domagał się utrzymania wyroku z I instancji. Jak mówił, obraz zbrodni popełnionej przez oskarżonego jest "strasznie ponury". - To są rzeczy, które się nie mieszczą w głowie. Mówiąc o tym jako o zezwierzęceniu, obrazilibyśmy zwierzęta. W ich świecie takie rzeczy się nie dzieją - podkreślił oskarżyciel w swoim wystąpieniu. - Czyn, którego dopuścił się oskarżony, jest czynem bestialskim, zasługującym na najwyższe wyrazy potępienia - powiedział w ustnym uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu orzekającego Michał Marzec. Podkreślał, że opór Józefa W. został przez napastnika przełamany już pierwszym ciosem. Sąd nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących. W sprawie Józefa W. bandyta został skazany za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem połączone z rozbojem i dostał dożywocie. W sprawie kobiety sąd wymierzył mu 25 lat więzienia, uznając że w tej sytuacji działał z tzw. zamiarem ewentualnym zabójstwa. Oskarżony początkowo nie przyznawał się do winy, obarczając nią przez pewien czas innego mężczyznę. Potem potwierdził, że to on pobił oboje sąsiadów, nigdy nie przyznał się do podpalenia mieszkania, twierdził że zrobiła to jego ówczesna dziewczyna. W czwartek tuż przed wyrokiem mówił sądowi, że szczerze żałuje z powodu tego co się stało. Przekonywał, że nie miał zamiaru nikogo zabić, a teraz chciałby komuś uratować życie, dlatego zgodził się na pobranie jego organów po śmierci. Sędzia Marzec wyraził przekonanie, że skrucha Goleśnego nie jest szczera. - To że oskarżony teraz czuje żal, że czuje skruchę świadczy przede wszystkim o tym, że żałuje siebie - powiedział. - Gdyby przejawiał odrobinę człowieczeństwa, gdyby myślał nie tylko o sobie, ale też o innych, to przez okres dwugodzinnego bicia swojego znajomego, 77-letniego człowieka, chociaż przez chwilę by o nim pomyślał, miałby refleksję, która doprowadziłaby go do jakiegoś innego zachowania - podkreślił sędzia. Sąd uznał, że możliwości wychowawcze Goleśnego są zerowe. Marzec przypomniał, że oskarżony był już wcześniej wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu. Od dziecka sprawiał problemy wychowawcze, nigdy nie próbował nawet pracować, pasożytując na innych - mówił sędzia. Wymierzona zabójcy kara umożliwia mu ubieganie się o warunkowe przedterminowe zwolnienie najwcześniej po 25 latach.