1 osoba zginęła, a 5 zostało poszkodowanych, zniszczonych jest 80 budynków mieszkalnych i wiele gospodarczych. Mieszkańcy z pomocą strażaków i wojska gorączkowo pracują w sobotę przy zabezpieczaniu swoich domostw, pozbawionych dachów. Przez cały dzień, choć z przerwami, pada deszcz, niszcząc to, czego nie zniszczył żywioł. Słychać dźwięk pił tnących zwalone drzewa, co chwilę z jakiegoś podwórka wyjeżdża strażacka zwyżka. Pobliski las przestał istnieć - połamane drzewa leżą pokotem. Żywioł nie oszczędził nawet siedziby miejscowych strażaków, w której brakuje połowy dachu, a pozostałości pokrycia smętnie zwisają w dół. - Coś takiego widziałam wcześniej tylko w filmach. Razem z córką schowałam się w łazience - powiedziała pani Aneta, pomagająca w sprzątaniu posesji brata, któremu wichura zerwała z budowanego domu cały świeżo położony dach. - Wcześniej zrobiło się całkiem ciemno, widziałyśmy, jak altanka sąsiadów unosi się w górę, jak leci stół i krzesła w ogrodzie - relacjonowała. - Bardzo się bałam. Powiedziałam mamie, że jestem za młoda, żeby już umrzeć - dodała rezolutnie 8-letnia Michalina. Krzysztof Kwaśniok był właśnie z rodziną na podjeździe swojego nowego domu, kiedy rozpętało się piekło. Zdążyli tylko schować się w garażu. W nowym, ukończonym w tym roku domu, brakuje połowy dachu, pomieszczenia na górze są pozalewane. - Chłopak się dorabiał całe życie, a tu w minutę takie straty, a jeszcze żona w ciąży, małe dziecko, tyle przeżyć - mówił sąsiad, pomagający w sprzątaniu zniszczeń. Dom nie był ubezpieczony. - Nie chodziło o pieniądze, przecież to nie są takie duże kwoty. Tyle było pilniejszych spraw, człowiek zagoniony. Nie wiem, jak to teraz będzie - mówił ze łzami w oczach pan Krzysztof. Poważnie zniszczona jest też świeżo wyremontowana siedziba Parku Krajobrazowego Lasy nad Górną Liswartą, prowadzącego zajęcia z edukacji ekologicznej. Jak mówiła kierowniczka ośrodka, Krystyna Borcocha, 80 proc. budynku jest zalane, brakuje połowy dachu, razem z lasem zniknęła też urządzona tam niedawno ścieżka ekologiczna. - Nieraz prowadzimy zajęcia do wieczora, dobrze że wczoraj było święto i nikogo w budynku nie było. Do końca roku ośrodek nie będzie funkcjonował, musimy się wystarać o nowe środki. Przed nami duże wyzwanie - powiedziała Borcocha. Rzeczniczka śląskiej straży pożarnej Aneta Gołębiowska potwierdziła, że zniszczenia spowodowane przez piątkowy kataklizm są większe niż podczas ubiegłorocznego ataku trąby powietrznej na podczęstochowskie gminy. Największe straty są właśnie w powiecie lublinieckim i częstochowskim. Nie brakuje jednak chętnych do pomocy - niezwykle potrzebne plandeki dostarczył m.in. mieszkaniec Mińska Mazowieckiego. Na miejsce przyjechali psycholodzy zatrudnieni w straży pożarnej i policji. Jak jednak ocenia młodszy kapitan Marta Różycka z komendy wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach, na tę pomoc jest trochę za wcześnie, bo ludzie są zbyt zajęci pracą i zabezpieczaniem mienia. Jest jednak pewna, że z czasem taka pomoc może być bardzo cenna. - W przeciągu 1,5 minuty ludzie tracą dobytek, na który pracowali wiele lat lub zaciągnęli duże kredyty. Tracą poczucie bezpieczeństwa. W pierwszym momencie jest szok, niedowierzanie, przerażenie. Potem wiele zależy od tego, jakiej pomocy im udzielono, czy nie zostawi się ich samym sobie. Należy się jednak spodziewać konfliktów - w rodzinach, między sąsiadami, bo ten dostał mniej, a ten więcej - prognozuje.