By wesprzeć walczące o podwyżki swoje koleżanki z Miejskiego Szpitala Zespolonego w Częstochowie, na dwie godziny odeszły od łóżek pacjentów. Wiadomo już jednak, że środowe rozmowy w tej sprawie skończyły się fiaskiem. W godzinach protestu pielęgniarki nie opuszczają budynków szpitali - zbierają się na spotkaniach, pozostając "pod telefonem" w razie nagłego przypadku zagrożenia czyjegoś życia. Ich pracę w tym czasie wykonują lekarze oraz siostry oddziałowe. Na niektórych oddziałach, np. na ratunkowych czy położniczych, pozostają też pojedyncze pielęgniarki. - Od łóżek pacjentów odeszły koleżanki z dwóch szpitali w Lublińcu, jednego z Blachowni, jednego z Myszkowa, a także z naszego zespołu szpitali miejskich. Wobec dzisiejszego braku porozumienia rozważymy zaostrzenie protestu - powiedziała Hanna Konarska ze szpitalnej organizacji Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPIP). Jak poinformowała, poranne negocjacje, na które pielęgniarki umówiły się z dyrekcją we wtorek, zakończyły się bardzo szybko - brakiem porozumienia. Strony pozostały przy swoich stanowiskach - siostry domagały się 150 zł podwyżki do podstawy pensji i 150 zł dodatku, dyrekcja oferowała im odpowiednio 150 i 100 zł. Konarska wskazała, że pielęgniarki z jej placówki pozostają w sporze zbiorowym z dyrekcją od lutego - oczekują podwyżek znacznie niższych niż te, które niedawno otrzymali tamtejsi lekarze. O ile lekarze wywalczyli po 400 zł do podstawy pensji i 600 zł dodatku, one jeszcze kilka dni temu żądały odpowiednio po 200 zł, a we wtorek jeszcze obniżyły swe oczekiwania. Zdaniem przedstawicieli miasta, które jest organem założycielskim częstochowskiego szpitala - nawet podwyżka o 200 zł niesie w kolejnych miesiącach ryzyko braku pieniędzy na wypłaty dla reszty personelu w sytuacji, gdy szpitale nie mogą otrzymywać od samorządów dodatkowych środków na pensje. Sytuację finansową szpitala władze miasta oceniają jako "tragiczną".