Statystycznym narciarzem, który ma na stoku wypadek wcale nie jest szalejący nastolatek. - To najczęściej prawie 30-letni mężczyzna, który - co ciekawe - jeździ na średnio trudnych, czy wręcz łatwych trasach. I zwykle łamie sobie prawą nogę - wylicza szef beskidzkich GOPR-owców Jerzy Siodłak. Wypadki najczęściej zdarzają się między 13 a 15, czyli wtedy, kiedy tłok na stokach jest największy. Ale też i wówczas pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia u tych, którzy bez przerwy jeżdżą od rana. Powodów wypadków jest kilka 12 lutego na "Bieńkuli" zginął narciarz. To była bardzo trudna, tak zwana czarna trasa. Ale mężczyzna był instruktorem. Co się dokładnie stało, nie wiadomo, bo jechał sam. Był pierwszym tego dnia narciarzem zjeżdżającym trasą, po której właśnie przejechał ratrak. Kilka razy w tym roku po rannych narciarzy leciał też śmigłowiec. - Tak było na przykład niedawno na Małym Skrzycznym, gdzie narciarz po upadku stracił przytomność. Jak się okazało, miał też obrażenia wewnętrzne - mówi Jerzy Siodłak. Powodów rosnącej liczby wypadków, zdaniem ratowników GOPR-u, jest kilka. Narciarzy przybywa i na stokach panuje tłok. Wiele osób, wyjeżdżając w góry, w ogóle się do tego nie przygotowuje. Sami narciarze przyznają, że rozgrzewki przed wyjściem na stok raczej nie robią. Zły sprzęt, nieprzygotowane trasy Ale najgorsza jest brawura, co potwierdzają też sami narciarze. Do tego dochodzi źle dobrany sprzęt narciarski. Reporter radia RMF FM Marcin Buczek zetknął się z przypadkiem, kiedy uczący się dopiero narciarz jechał na nartach slalomowych, czyli takich, na jakich jeżdżą zawodnicy. Na pytanie "dlaczego", odpowiedział krótko: - Bo przed moim urlopem już tylko takie zostały w sklepie. Narciarze to jedno, ale stan niektórych tras też pozostawia wiele do życzenia. W wielu miejscach ratrak jeździ tylko rano. Codziennością są też muldy i góry śniegu po kilku godzinach zjeżdżania. Brakuje też zabezpieczeń przed wypadaniem z trasy na wąskich, leśnych odcinkach. Polski narciarz też jest uparty W Sosnowcu-Środuli popularny wyciąg narciarski nie ruszył tej zimy ani raz. Właściciel tłumaczy, że na uruchomienie ośrodka brakuje mu pieniędzy. Niektórych narciarzy to jednak nie odstraszyło. Najbardziej wytrwali potrafią w Sosnowcu wchodzić na szczyt z nartami na ramionach i w butach narciarskich nawet po 20 razy dziennie. - Niestety spodziewamy się, że ilość naszych interwencji wzrośnie, bo sezon zimowy w górach, mimo odwilży, ciągle jeszcze trwa - kończy Jerzy Siodłak. Marcin Buczek