- Zanim wejdziemy do studium, każdy z nas zastanawia się, w jakim humorze jest profesor. Gdy w złym, każdy z nas może usłyszeć słowa, których nauczyciel akademicki nie powinien wypowiadać: debilu, idioto, wieprzu, do gazu - powiedzieli raporterowi RMF studenci. Żeby narazić się na takie słowa, nie trzeba wiele. Wystarczy zaczepić pana profesora i zapytać o cokolwiek. Studenci nie chcą mówić o tym głośno, ponieważ boją się konsekwencji. Wielu słuchaczy jest tak zastraszonych, że milknie widząc mikrofon. Opowiedzieli o koleżance, która w ciąży odbywała praktykę w przedszkolu. Gdy wybuchła tam epidemia świnki, poprosiła o przerwę. Nie uzyskała zgody i zachorowała. Jeden z wykładowców postanowił złamać zmowę milczenia Posłuchaj relacji reportera RMF Przemysława Marca: Profesor odpowiada, że to stek oszczerstw, a kontrole wykazują, że studium działa bez zarzutu. - Absolutnie nie używam wulgarnych określeń ani wobec młodzieży, ani wobec pracowników - twierdzi profesor B. W studium zatrudnieni są żona, córka i syn profesora. Zależni są od niego współpracownicy z Uniwersytetu Śląskiego. Nikt się nie buntuje, chociaż inwektywy spotykają również wykładowców.