19-letnia studentka z Czechowic-Dziedzic została zamordowana w pobliżu dworca PKP w sąsiednich Goczałkowicach Zdroju. Sprawca został ujęty po ponad czterech latach od zbrodni; wtedy też odnaleziono ciało Joanny. Sprawa zbulwersowała opinię publiczną w woj. śląskim. Poza zabójstwem, prokuratura zarzuciła 37-letniemu Markowi Z. próbę gwałtu na dziewczynie. Ponad dwa tygodnie temu, gdy ruszył proces, oskarżony przyznał się do zabójstwa; do gwałtu nie. Podejrzany źle się poczuł Podobnie jak podczas pierwszej rozprawy Marek Z. i tym razem oświadczył, że źle się czuje. Po odczytaniu wyjaśnień złożonych przez niego w śledztwie, odmówił odpowiedzi na pytania. Poprosił o możliwość opuszczenia sali wyrażając zgodę na prowadzenie rozprawy pod swoją nieobecność. W czasie, gdy zginęła Joanna Z. mężczyzna pracował jako dozorca baru niedaleko dworca w Goczałkowicach. Podczas pierwszego przesłuchania w prokuraturze najpierw twierdził, że dziewczyna go obraziła i poszedł za nią, chcąc by go przeprosiła. W trakcie szamotaniny miała spaść z nasypu i uderzyć głową w kamień. Dopiero później przyznał, że dziewczyna mu się spodobała, dlatego poszedł za nią, nie chciała jednak z nim rozmawiać. W trakcie szamotaniny uderzył ją kamieniem i zrzucił z nasypu w krzaki. Tego samego dnia wieczorem wrócił i przewiózł taczką ciało do pobliskiego zagajnika i zakopał. Niespójna jest część wyjaśnień dotyczących ewentualnego gwałtu. W jednym miejscu Marek Z. powiedział prokuratorowi, że rozebrał ciało, by trudniej było je zidentyfikować. W innych wyjaśnieniach przyznał, że chciał zgwałcić Joannę, ale z tego zrezygnował, w jeszcze innych - że z martwą już ofiarą próbował odbyć stosunek seksualny. Przez pewien czas oskarżony obciążał też brata, mówiąc że wiedział o zbrodni, innym razem twierdził, że to brat zabił Joannę. Później przyznał, że go pomawiał. Była tak blisko... - Nikt nie wciąga w krzaki człowieka, by z nim porozmawiać - powiedział przed sądem ojciec Joanny. Według niego, sprawca doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi i zbrodni dokonał z wyrachowaniem i zimną krwią. Rodzice opowiadali, jak przez kilka lat nie tracili nadziei, że ich córka kiedyś się odnajdzie. W miastach rozwieszano plakaty z wizerunkiem poszukiwanej, jej wizerunek pojawił się w prasie, także zagranicznej. - Szukaliśmy tak daleko, a była tak blisko - mówiła mama Joanny. Ojciec ofiary wyraził opinię, że gdyby nie upór rodziny i przypadek, sprawa zbrodni nigdy by się nie wyjaśniła. Jak mówił, dopiero po piśmie od rodziny policja ponownie, po latach, sprawdziła, czy telefon zabrany Joasi się nie uaktywnił. Okazało się, że ich przypuszczenia się potwierdziły. Indywidualny numer telefonu komórkowego IMEI był tropem prowadzącym do zabójcy. Nie dotarła na egzamin Joanna zaginęła w czerwcu 2006 roku. Studentka Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej w Katowicach udała się rano w kierunku dworca kolejowego w sąsiednich Goczałkowicach; jechała na egzamin. Poszukiwania dziewczyny nie przyniosły skutku. Sprawę udało się rozwikłać dopiero po ponad czterech latach. W listopadzie ub. roku policja zatrzymała w Legnicy Marka Z. Pracował tam przy wyrębie lasu. Na stałe mieszkał w okolicy Czechowic-Dziedzic. Ma żonę i dziecko. Nie był wcześniej karany. Mężczyzna już po zatrzymaniu przyznał się do zbrodni i wskazał miejsce, w którym zakopał ciało. Było to nieopodal dworca kolejowego w Goczałkowicach, dokąd szła studentka.