Kazimiera Małkus za tydzień obchodziłaby złote gody małżeńskie. Niestety jej mąż, pan Antoni, tego nie doczekał. Była noc 1 marca tego roku. - Szedł do łazienki, światło świecił, doszedł, ale i już w tej łazience nie zaświecił. Nim karetka przyjechała, to już nie żył. Lekarz jeszcze go reanimował, ale nie dało rady - wspomina Kazimiera Małkus. W wypisie po wizycie lekarza pogotowia napisano o śmierci nagłej, nieoczekiwanej. - Taką karteczkę zostawił i z tym kazał iść do rodzinnego, z tą karteczką - tłumaczy pani Kazimiera. Lekarz rodzinny państwa Małkuszów, wystawiając kartę zgonu denata pomylił płeć, godzinę śmierci i wpisał przyczynę zgonu: terminalna infekcja górnych dróg oddechowych. To dla pani Kazimiery był szok. - Sekcji zwłok nie było, nic tam nie było, no to na jakiej podstawie? I zastanawiamy się, skąd to jest wzięte? Czy ktoś ma w głowie, na co, kto umiera? No ludzie, czy jakieś zwidy ma czy, co - denerwuje się pani Kazimiera. Reporterka "Interwencji" dotarła do lekarza: Reporter: Panie doktorze to jest dokument, który wydał pan, prawda? Karta zgonu męża. Pana podpis? Pana pieczątka? Lekarz: "Obturacyjna choroba płuc", no.... Reporter: Po pierwsze umarł mężczyzna, pan zaznaczył kobieta, po drugie mężczyzna umarł o godzinie 2:59, pan napisał piątą ileś tam, po trzecie skąd pan wziął "terminalne"? Lekarz: No to się pomyliłem, no. Reporter: Ale skąd pan to wziął? Nie widział pan pacjenta latami. Lekarz: Ale mam całą dokumentację pacjenta. Reporter: Proszę pana, ten doktor był przy zgonie. Lekarz: Ale doktor nie wie, na co zmarły chorował. To nie był w dodatku lekarz, tylko pielęgniarka. Reporter: Co pan opowiada? Tam jest, sam pan wpisał na karcie, stwierdzenie zgonu: "lekarz". Przecież to jest pana pismo, pana dokument! Lekarz: No tak, Bogdan... Ale niech pani słucha. Nie było sekcji. Reporter: To skąd to pan wziął? Lekarz: Wziąłem z wypisywanych leków. Reporter: Kiedy pan widział, po raz ostatni, pana Antoniego? Lekarz: Dawno, dawno temu. Mąż nie zdążył spłacić kredytu I tu się zaczyna drugi dramat pani Kazimiery. W 2015 roku mąż wziął 15 tysięcy kredytu w banku Skok Stefczyk. Nie zdążył go spłacić. Kredyt był ubezpieczony na 25300 zł. Towarzystwo Ubezpieczeniowe Saltus odmówiło pani Kazimierze wypłaty ubezpieczenia z powodu treści wpisu na karcie zgonu. Bank oddał już sprawę do firmy windykacyjnej, bo panią Kazimierę nie stać na spłatę pozostałych ponad 11 tysięcy złotych. - Dla mnie to jest cios, bo płacę 550 zł za mieszkanie, leki 300 zł, to co mi zostaje? Emerytury mam 1212 zł. Z tym wpisem lekarza nie wypłacają żadnego z ubezpieczenia. Tylko wypłacą za wypadek, udar i zawał, a już płuca nie - mówi pani Kazimiera. Lekarz: Nie wolno lekarzowi napisać, że zmarł na zawał, ponieważ lekarz wtedy odpowiada, bo towarzystwo ubezpieczeniowe traci. Nas ostrzegają, żebyśmy nigdy nie wpisali zawału bez sekcji zwłok. Reporter: Ale panie doktorze, proszę mi spokojnie wytłumaczyć. Czyli pan sobie to wziął z dokumentacji wstecznej pacjenta? Lekarz: No, bo wiem na co choruje i leki... Reporter: Chorował. Po pierwsze na serce też chorował, bo widziałam pana dokumenty, a po drugie... Lekarz: Nie mogłem wpisać "zawał", co by panią urządzało, bo by mogła przed bankiem mieć odszkodowanie jakieś. Reporter: No tak. Lekarz: Ale nie wolno lekarzowi napisać "zawał" bez sekcji zwłok. Rozumie pani takie coś? Niejednokrotnie lekarze wpisali akt zgonu i towarzystwo ubezpieczeniowe wtedy jest stratne. Na przykład na 300 tysięcy złotych, bo czasem takie kwoty były. Reporter: Ale z kim pan współpracuje, z towarzystwem ubezpieczeniowym? Lekarz: Nie, ja pani mówię, że jeśli na zawał, to towarzystwo ubezpieczeniowe jest zmuszone na podstawie nieprawidłowego aktu zgonu, bez sekcji zwłok, dać odszkodowanie. I wtedy lekarza bierze za fraki, że skąd on napisał "zawał", nie wiedząc tego. - Niestety jest to, tak można powiedzieć, standardowy, klasyczny przypadek działania ubezpieczyciela i osób, które współpracują z ubezpieczycielem. Sprawa jest prosta, nastąpiła śmierć nagła. Karta zgonu powinna być wydana zgodnie z tym, co było ze stanem faktycznym - uważa prawnik Bartosz Graś. Lekarz się ugiął W trakcie rozmowy z reporterką "Interwencji" lekarz zdecydował się zmienić kartę zgonu, o co pani Kazimiera prosiła miesiącami. - Mogę być oczerniany przez towarzystwo ubezpieczeniowe i pociągany do odpowiedzialności. Ja jestem lekarzem pacjenta - stwierdził. - W tym przypadku mamy, co jest niesłychane, że karta zgonu jest ponownie wystawiana, poprawiana. W ogóle coś takiego nie powinno mieć miejsca. To ubezpieczyciel musi teraz wykazać, że ta karta zgonu wyłącza przypadek ubezpieczenia. A tak w tym wypadku nie jest. Przedstawiając ten nowy dokument i opisując sprawę jako skandaliczną, pani powinna się odwołać jeszcze raz do ubezpieczyciela i powołać się również na wasz materiał, który ujawnia kulisy. Ubezpieczyciel nie powinien już mieć żadnych wątpliwości i dokonać wypłaty ubezpieczenia - komentuje prawnik Bartosz Graś. - Najbardziej się boję, żeby nie zadłużyć mieszkania, bo ja nie pójdę na działki, bo ja się na działki nie nadaję mieszkać. Nawet nie mam swojej działki przecież - podsumowuje pani Kazimiera.