Chodzi o represje komunistyczne wobec Ślązaków w latach 1945-48, określane przez historyków mianem Tragedii Górnośląskiej. Wyrok zapadł w poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Katowicach. 69-letni Woźniczek domagał się 50 tys. zł zadośćuczynienia za aresztowanie ojca w lipcu 1945 r. i następstwa tej decyzji. Sąd w całości oddalił wniosek; uznał, że ojciec Woźniczka, Jan, był represjonowany za podpisanie tzw. volkslisty, a nie działalność na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, a o tym mówi ustawa, na którą powołał się wnioskodawca. Sąd wskazał możliwość dochodzenia roszczeń przed sądem cywilnym. Wyrok nie jest prawomocny. Domagał się 50 tys. złotych Jak mówiła sędzia Monika Postawa-Gwóźdź, zgodnie z Ustawą o uznaniu za nieważne orzeczeń wobec osób represjonowanych za działalność niepodległego bytu państwa polskiego, należało wykazać, że ojciec wnioskodawcy był represjonowany właśnie za takie działania, tymczasem w tej sprawie brak na to dowodów. - Nie wystarcza przy tym domniemanie istnienia takiego związku. Związek ten powinien zostać udowodniony z zachowaniem wszelkich rygorów rządzących postępowaniem dowodowym - dodała sędzia. Przypomniała, że Jan Woźniczek zadeklarował przynależność do narodowości niemieckiej, aby utrzymać pracę na kolei i zapewnić byt rodzinie. Po wojnie był represjonowany w oparciu o obowiązujące wówczas przepisy dekretu PKWN, mówiące o "środkach zabezpieczających w stosunku do zdrajców narodu". Wzburzony Woźniczek zapowiada apelację Woźniczek był podejrzewany o odstępstwo od narodowości polskiej w czasie II wojny światowej, co wówczas było uważane za przestępstwo. Jak wskazał sąd, osadzenie go w obozie pracy można wiązać jedynie ze złożeniem deklaracji o przynależności do narodu niemieckiego. Wzburzony wyrokiem Rudolf Woźniczek zapowiedział apelację, a jeśli to nie przyniesie efektu - skargę do Strasburga. - Ludzie byli bezprawnie aresztowani, potem odstępowało się od oskarżenia, ludzie latami siedzieli, pracowali jako niewolnicy, a teraz nie można dostać za to zadośćuczynienia w polskim sądzie, w niepodległej Rzeczypospolitej - powiedział. Dodał, że "to bez sensu", by przepisy komunistycznej władzy decydowały o wyroku we współczesnej Polsce. Według przewodniczącego Ruchu Autonomii Śląska (RAŚ) Jerzego Gorzelika, poniedziałkowe orzeczenie pozostawia "uczucie rażącej niesprawiedliwości", bo warunkiem skutecznego dochodzenia odszkodowania za represje jest działalność niepodległościowa. Pozostawia "uczucie rażącej niesprawiedliwości" - Wiemy, jak wyglądało to w realiach górnośląskich, tu ludzie masowo przyjmowali z reguły trzecią grupę niemieckiej listy narodowościowej po to, żeby nie iść do obozu i po to, żeby móc wyżywić rodzinę - skomentował. Szef RAŚ wyraził przekonanie, że taki, a nie inny wyrok to nie wina sądu, lecz złego prawa, które - jego zdaniem - dyskryminuje Górnoślązaków. Gorzelik zadeklarował, że RAŚ będzie wspierał Woźniczka, jeśli ten zdecyduje się złożyć apelację, a także w sytuacji gdy będzie chciał wytoczyć proces cywilny. Gorzelik: Prawo dyskryminuje Górnoślązaków Niezależnie jak zakończy się ta sprawa, już teraz buduje świadomość historyczną, co działo się na Górnym Śląsku po wojnie - zaznaczył. W lipcu 1945 r., gdy Rudolf Woźniczek miał trzy lata, milicja wyrzuciła jego matkę wraz z dziećmi z domu, ojciec na półtora roku trafił do niewolniczej pracy. Pozbawieni ojca Woźniczkowie zamieszkali w wybudowanej przez ojca ogrodowej altanie, korzystali z zapasów żywności, a gdy te się skończyły, szukali jedzenia na śmietnikach. Rodzina dopiero później dowiedziała się, że ojciec trafił do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, był też w areszcie w Krakowie. Ojciec Rudolfa pod koniec I wojny światowej został wcielony do niemieckiej armii. Podpisał niemiecką listę narodowościową (volkslistę) trzeciej kategorii. Podpisywali ją autochtoni, uważani przez Niemców za częściowo spolonizowanych. Odmowa podpisania volkslisty oznaczała często wywózkę do obozu koncentracyjnego. Nie był zaangażowany w działalność polityczną. Od 1918 do 1960 roku pracował na kolei. Odmowa podpisania volkslisty często oznaczała obóz Represje komunistyczne wobec Ślązaków rozpoczęły się wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej w styczniu 1945 r.; historycy coraz częściej określają je mianem Tragedii Górnośląskiej. Chodzi o akty terroru wobec Ślązaków - aresztowania, egzekucje oraz wywózki na Sybir i do kopalń Donbasu. Według różnych opracowań, na Wschód wywieziono od 20 do nawet 90 tys. mieszkańców. Część z nich nie powróciła. Śledztwo w sprawie deportacji tysięcy Ślązaków do Związku Radzieckiego w 1945 r. prowadził Instytut Pamięci Narodowej. Zostało ono umorzone w 2006 r. m.in. z uwagi na śmierć odpowiedzialnych za te zbrodnie radzieckich przywódców z tamtego okresu. IPN uznał, że deportacja ponad 14 tys. mieszkańców Śląska od stycznia do kwietnia 1945 była zbrodnią komunistyczną i zbrodnią przeciw ludzkości, dokonaną na podstawie decyzji władz ZSRR przez żołnierzy NKWD, których tożsamości nie da się dziś ustalić. Wywieziono i deportowano tysiące Ślązaków Z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie należące przed wojną do Niemiec - Górny Śląsk i Prusy Wschodnie - wydano postanowienie o wywózce z tych terenów wszystkich mężczyzn zdolnych do pracy i noszenia broni. Autochtoni zostali przez władze radzieckie uznani za "element germański". Wywózki dotknęły przede wszystkim mieszkańców tej części Śląska, która przed wojną znajdowała się w granicach Niemiec. Po interwencji rodzin zakładów pracy i organizacji społeczno-politycznych, komunistyczne władze województwa śląskiego podjęły starania o powrót deportowanych. Trwały one aż do początku 1950 r. Część z wywiezionych nie powróciła. Ich liczba jest trudna do oszacowania; mogło być ich nawet kilka tysięcy.