Zeznawała w procesie, który wytoczyła redaktorowi naczelnemu "Gościa Niedzielnego" ks. Markowi Gancarczykowi oraz wydawcy tego katolickiego tygodnika, ponieważ poczuła się dotknięta umieszczonymi w nim sformułowaniami, m.in. sugestiami, że chciała zabić dziecko. Wyjaśnień ks. Gancarczyka sąd wysłucha podczas kolejnej rozprawy - 9 września. Strona powodowa uważa też, że "Gość Niedzielny" bezprawnie opublikował zdjęcie Tysiąc, a także ingerował w jej życie prywatne, sugerując, że nie chciała swojego dziecka. Za naruszenie przez to dóbr osobistych Alicja Tysiąc domaga się przeprosin i zadośćuczynienia finansowego. Jak wyjaśniała w środę przed katowickim sądem, seria artykułów "Gościa Niedzielnego" na jej temat naruszyła jej prywatność, intymność, spokój domowy, a zwłaszcza godność. Podkreślała, że nigdy nie chciała zabić własnego dziecka i nieprawdą jest, jakoby nie chciała swojej najmłodszej córki. - Nie chciałam ciąży, a nie dziecka - mówiła. Tysiąc, która w Europejskim Trybunale Praw Człowieka wywalczyła zadośćuczynienie za odmowę prawa do aborcji, przypominała, że powodem jej decyzji było zagrożenie utratą wzroku wskutek ciąży i porodu, cierpi bowiem na postępującą krótkowzroczność, a także wadę siatkówki. Bała się też o swoje wychowywane samotnie dzieci, wtedy 7- i 8-letnie - że gdy straci wzrok, ktoś jej je odbierze. Jak mówiła, publikacje w "Gościu Niedzielnym", w których - w jej ocenie - została m.in. przyrównana do hitlerowskich zbrodniarzy, zmieniły życie jej i jej rodziny. Ona sama często słyszy wrogie komentarze ze strony sąsiadów i znajomych, a jej dzieci w szkole są piętnowane za matkę - "niedoszłą morderczynię". - Rozumiem, że każdy ma swój pogląd, ale nie można tak opisywać osoby, jakby była zbrodniarką, która popełniła przestępstwo. A w rzeczywistości postępowałam zgodnie z prawem, nie robiłam nic przeciw prawu - argumentowała Tysiąc. Jak oceniła, publikacje popularnego katolickiego tygodnika spowodowały, że czuje na sobie presję społeczną, a nawet strach - nasilony m.in. tym, że inna gazeta ujawniła jej domowy adres. Artykuły popsuły też jej relacje z nastoletnimi obecnie dziećmi, które wahają się, po której stronie konfliktu stanąć, a także częścią jej rodziny, która zerwała z nią kontakt. Dodała, że 25 tys. euro zadośćuczynienia w większości zajęli komornicy na poczet długów. Wyjaśniając, dlaczego zależy jej na przeprosinach, mówiła, że chce, by czytelnicy "Gościa Niedzielnego" wiedzieli, że to, co o niej pisano w tygodniku, nie jest prawdą. - Mam tu też na myśli swoje dzieci. Na pewno kupiłabym ten numer gazety i pokazała go dzieciom - zadeklarowała Tysiąc. Jak mówił ks. Gancarczyk dziennikarzom podczas marcowego rozpoczęcia procesu, dotyczy on problematyki aborcji, jednak przede wszystkim chodzi o kwestię wolności słowa. Pełnomocnik Alicji Tysiąc, mec. Marcin Górski, uważa natomiast, że proces nie dotyczy kwestii światopoglądowych, a naruszenia dóbr osobistych. Mimo tej rozbieżności stanowisk, podczas pierwszej rozprawy strony nie wykluczyły ugody. Żaden z pełnomocników nie chciał jednak, by sprawa została skierowana do mediacji, strony negocjowały bez udziału mediatora. Jak wyjaśniał w środę mec. Górski, pozwani zaproponował wydrukowanie tekstu podtrzymującego ich stanowisko, lecz przepraszającego osoby, które mogły poczuć się urażone wcześniejszymi publikacjami, co Alicja Tysiąc uznała za niewystarczające. W środę reprezentujący tygodnik mec. Jacek Siński mówił, że przebieg negocjacji nie powinien był zostać ujawniony. Podczas środowej rozprawy przed sądem demonstrowała kilkudziesięcioosobowa grupa zwolenników ks. Gancarczyka, którzy mieli ze sobą kartki z napisami m.in. "Stop aborcji" i "Żyjemy dzięki Bogu i rodzicom". Nieliczni stronnicy Alicji Tysiąc przynieśli ze sobą m.in. transparent "Dość hipokryzji i bezprawia, naród na świeckie państwo stawia". Alicji Tysiąc podczas rozprawy towarzyszyła m.in. śląska działaczka środowisk kobiecych i ekologicznych Małgorzata Tkacz- Janik, którą sędzia Ewa Solecka przesadziła do ław publiczności za podpowiadanie powódce podczas odbierania od niej wyjaśnień. Na sali była też część grupy popierającej ks. Gancarczyka m.in. dziennikarze tygodnika, klerycy katowickiego seminarium oraz lider Prawicy Rzeczpospolitej Marek Jurek. Ten rozprawie mówił dziennikarzom, że przyjechał na nią w geście solidarności z redaktorem naczelnym "Gościa Niedzielnego", którego jest współpracownikiem. - To jest proces o wolność słowa. Jeżeli nie będzie można wypowiadać swych przekonań moralnych, to właściwie co mamy wypowiadać w życiu publicznym - pytał Marek Jurek.