Czy Bóg istnieje? Kim był Jezus? Czy naprawdę zmartwychwstał? Odpowiedzi na te i inne pytania szuka Antonio Socci w swojej bestsellerowej książce "Śledztwo w sprawie Jezusa", wydanej w Polsce przez Dom Wydawniczy RAFAEL. Oto jej fragmenty, udostępnione przez wydawcę. Nawrócenie Dnia 9 grudnia 2004 roku wśród wielu newsów agencyjnych znalazł się jeden pochodzący z Associated Press o tej treści: "Słynny ateista uwierzył w Boga". Chodzi o Antony'ego Flewa, filozofa, który był dotychczas światowym symbolem naukowego ateizmu i patronem wielu dzisiejszych popularyzatorów idei nieistnienia Boga, takich jak Richard Dawkins. Podczas kongresu w Nowym Jorku Flew publicznie oświadczył, że przekonał się o istnieniu Boga i że jego pewność w tym względzie "oparta jest na naukowych dowodach". Dla środowiska wiadomość ta była prawdziwym szokiem, ponieważ był mózgiem nowoczesnego filozoficzno-naukowego ateizmu od pół wieku, czyli dokładnie od roku 1950, kiedy to przedstawił w Oxfordzie swoją pracę zatytułowaną Theology and Falsification, która stała się jedną z najczęściej wznawianych dwudziestowiecznych książek filozoficznych. Jak mało kto, Flew przyczynił się do stworzenia poważnych teoretycznych argumentów dowodzących nieistnienia Boga. (...) Głośne nawrócenie Flewa na deizm jest wydarzeniem o niezwykłym znaczeniu, ponieważ nie wynika z kryzysu osobistej świadomości, z osobistej historii niemającej nic wspólnego z jego badaniami filozoficznymi. Wręcz przeciwnie, sam Flew tak je uzasadnia: "Moje odkrycie Boga wynikło z pielgrzymki rozumu, a nie wiary". Bóg Arystotelesa i Einsteina Z pewnością trzeba niezwykłej intelektualnej lojalności, aby mając ponad osiemdziesiąt lat, po pięćdziesięciu latach akademickiej glorii, ogłosić "kapitulację" wobec dowodów, wywracając do góry nogami system filozoficzny, któremu zawdzięcza się miano słynnego mistrza ateizmu, i na koniec oświadczyć: "I now believe there is a God!" ("Teraz wierzę, że Bóg istnieje!"). Flew przedstawił czarno na białym główne argumenty, które przemogły go i przekonały, w niezwykłej książce wydanej przez Harper Collins w 2007 roku o znamiennym tytule "Bóg istnieje" i wymownym podtytule: "Jak najsłynniejszy ateista zmienił światopogląd". Chodzi (ni mniej, ni więcej) o racjonalne odkrycie istnienia Boga. Wydarzenie to wywołało ogromny skandal w środowisku. W mass mediach jednak i w debacie publicznej poświęcono mu zdecydowanie mniej miejsca niż na to zasługiwało. (...) Bóg, którego istnienie uznaje Flew, jest Bogiem Arystotelesa i Einsteina; Bogiem, do którego dociera rozum. "Nie usłyszałem żadnego głosu. Samo rozumowanie doprowadziło mnie do tego wniosku". Do przekonania Flewa przyczyniły się najnowsze, skomplikowane odkrycia w dziedzinie biologii, chemii i fizyki. W zmianie światopoglądu Flewa decydującą rolę odegrały argumenty genialnego żydowskiego uczonego Geralda Schroedera, autora pozycji "The Hidden Face of God", a także refleksje zawarte w "The Wonder of the World" katolickiego dziennikarza Roya Abrahama Varghese, z którym potem napisał książkę "Bóg istnieje". Piętno transcendentnej obecności Ewidentne ślady Stwórcy, na które wskazują ci i inni autorzy, dotyczą zarówno makro- jak i mikrokosmosu. Kto bowiem nadał bezwładnej i ślepej materii żelazne prawa logiczno-matematyczne, które w zdumiewający sposób porządkują jej zachowanie zarówno w skali nieskończenie małej, jak i nieskończenie wielkiej? Rozważmy moment, w którym powstały obydwie, czyli Wielki Wybuch, od którego wszechświat wziął początek. Potężna eksplozja światła, która spowodowała rozszerzanie się elementarnej grudki czystej energii, była uderzająco podobna do pierwszego aktu stworzenia opisanego w Księdze Rodzaju, do Bożego Fiat Lux ("Niech się stanie światłość"). Wypracowując teorię Wielkiego Wybuchu, odkryliśmy, że czas, przestrzeń i materia miały początek w tym ułamku sekundy około 15 miliardów lat temu. Arno Penzias, laureat Nagrody Nobla z fizyki za odkrycie kosmicznego promieniowania tła (czyli echa Wielkiego Wybuchu), mówi: "Nie ma żadnego "przed" Wielkim Wybuchem, bo wcześniej nie istniał czas, przestrzeń ani materia". Wszystko zatem narodziło się dokładnie w jednym, dokładnie określonym momencie i ma nieuchwytną przyczynę leżącą poza czasem, przestrzenią, materią i prawami fizycznymi rządzącymi wszechświatem. Jednak piętno owej transcendentnej obecności, owej stwórczej Inteligencji odciśnięte zostało - jak twierdzą fizycy tacy jak Schroeder - w tym wszystkim, co później nastąpiło, od pierwszych ułamków sekundy. Wystarczy pomyśleć o doskonałej równowadze między energią ekspansji a siłami grawitacji. Gdyby energia Wielkiego Wybuchu była minimalnie wyższa albo minimalnie niższa, wszechświat podległby autodestrukcji. Była ona jednak doskonale w sam raz. Przypadek? (....) Spójrzmy tylko na niektóre fascynująco przedstawione przez Schroedera przykłady: optymalna odległość Ziemi od Słońca (wystarczyłoby, żeby planeta znajdowała się minimalnie bliżej lub dalej od Słońca, a życie na niej nie byłoby możliwe), idealny kształt orbity (gdyby była bardziej eliptyczna, jak na przykład orbita Marsa, nie byłoby życia)14. Poza tym przypadek sprawił, że gazy wulkaniczne umożliwiły powstanie atmosfery i oceanów, a tak zwany wiatr słoneczny fazy T-Tauri wiał wcześniej i nie zniszczył pierwocin życia. I znowu za sprawą tego samego szczęśliwego "przypadku" atmosfera Ziemi posiada warstwę ozonową chroniącą przed śmiercionośnym promieniowaniem, ale przepuszczającą niezbędne do życia światło i ciepło. A przez inny zbieg okoliczności w środku Ziemi znajduje się wielka masa roztopionego żelaza opatrznościowo chroniąca życie na planecie przed innego rodzaju niszczącym promieniowaniem i sprawiająca, że żyjemy "pod prawdziwym parasolem magnetycznym". (...) Grichka Bogdanov wykonał następujący rachunek: "Aby grupa nukleotydów "przez przypadek" stworzyła użyteczną cząsteczkę RNA (kwasu rybonukleinowego), potrzeba by było, żeby przyroda ponawiała próby przez przynajmniej milion miliardów lat (jedynka z piętnastoma zerami), czyli sto tysięcy razy dłużej, niż wynosi wiek naszego wszechświata". Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia znajdujemy całą ,Boską komedię' wyrytą na skale. Gdyby ktoś twierdził, że znaki te powstały przypadkowo pod wpływem działania wiatru, wody i minerałów, z pewnością wyśmiano by go. To z oczywistych względów niemożliwe, zupełnie nieprawdopodobne. A przecież prosty organizm jednokomórkowy "zawiera pięć tysięcy razy więcej informacji niż cała "Boska Komedia". Jak to zatem możliwe, by pierwsza żywa komórka powstała przez przypadek?