Jest to zwieńczenie procesu kanonicznego, który udowodnił nie tylko męczeński charakter śmierci kapelana Solidarności, ale także wyjątkowość jego chrześcijańskiego i kapłańskiego życia. Popiełuszko - sumienny uczeń i ministrant Alfons Popiełuszko - bo takie imię późniejszy ksiądz Jerzy otrzymał po wuju akowcu na chrzcie, dwa dni po urodzeniu - przyszedł na świat wkrótce po II wojnie światowej, 14 września 1947 w miejscowości Okopy w północno-wschodniej Polsce. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Miał czworo rodzeństwa.W liceum w pobliskiej Suchowoli uczył się przeciętnie, choć odznaczał się sumiennością i ambicją. Było to być może związane z pełnioną przez niego od 11 roku życia aż do matury służbą ministrancką, która kształtowała takie cechy - codziennie o 5 rano, niezależnie od pogody, wyruszał pieszo do oddalonego o kilka kilometrów od domu kościoła parafialnego. Tam służył do mszy, odprawianej jeszcze na sposób "przedsoborowy", po łacinie, co - jak się okazuje - nie przeszkodziło mu we wzrastaniu w świętości i rozwijaniu powołania. Konsekwencją ministrantury było jednak wzywanie rodziców do szkoły - ponadprzeciętna religijność dziecka niepokoiła wychowawców, wiernie wpajających podopiecznym ideały młodego państwa socjalistycznego. Pierwszą komunię świętą młody Popiełuszko przyjął w wieku podobnym do dzisiejszych dzieci - miał wówczas 9 lat. W tym samym roku otrzymał także sakrament bierzmowania. Trudne kształtowanie tego, co wielkie i piękne Zaraz po maturze, w czerwcu 1965 r. wstąpił do warszawskiego seminarium. Był typem samotnika, nieco skrytego w sobie - o życiowej decyzji powiadomił dopiero podczas balu maturalnego. Na formację w stolicy zdecydował się ponoć ze względu na osobę prymasa Wyszyńskiego, który miał być dla niego wzorem kapłańskiej postawy w komunistycznej rzeczywistości. Na początku drugiego roku studiów został powołany do służby wojskowej, którą odbywał w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach na północy Polski, oddalonej ponad 250 km od stolicy - stacjonującej na granicy z ZSRR. Był to częsty sposób szykanowania Kościoła przez władze ludowe. Służbę wojskową w tym wypadku można bowiem nazwać szykaną z kilku powodów: była ewidentnym złamaniem umowy państwa z Kościołem z 1950 r., a jej celem była dogłębna indoktrynacja przyszłych księży. Każdy przejaw "klerykalizmu", do którego zaliczano choćby posiadanie różańca, był dotkliwie karany. Kręgosłup moralny kleryków mieli łamać specjalnie wyselekcjonowani oficerowie, używając niewybrednych metod, dlatego też wielu powołanych rezygnowało z obranej drogi i nie wracało w mury seminaryjne. Szeregowy Popiełuszko odznaczał się jednak wyjątkową wiernością swoim przekonaniom. Nie tylko sam wytrwał, ale wspierał słabszych współbraci, zabiegając choćby o wspólną modlitwę. Pisał wtedy o sobie: "Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat jestem ja, bo może ktoś inny by się załamał". Trudno się jednak dziwić, że kiedy jednak wyszedł z wojska, rozpoczęły się jego problemy zdrowotne, z którymi borykał się do końca życia. Podsumowaniem tego okresu mogą być słowa, które wypowiedział pod koniec swojego życia: "To, co wielkie i piękne, rodzi się przez cierpienie". W 1972 r. ówczesny prymas Polski, Stefan kardynał Wyszyński udzielił mu sakrament święceń w stołecznej archikatedrze św. Jana Chrzciciela. Poucza przy tym świeżo wyświęconych kapłanów: "Idziecie w teren bardzo pracowity, gdzie trzeba będzie włożyć ogromnie dużo wysiłku, poświęcenia i ofiary. Życie wasze nie będzie miękkie". Na pamiątkowym obrazku Popiełuszki widnieją znamienne słowa: "Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc". Rok wcześniej alumn Alfons zmienił imię na Jerzy Aleksander, ponieważ dotychczasowe mogło budzić niewłaściwe skojarzenia. Rodzice zrozumieli tę decyzję.