Niemal każdy artykuł prasowy wręcz nakazuje papieżowi, aby wykorzystał podróż do Turcji w celu wyciągnięcia ręki do świata muzułmańskiego. Problem w tym, że islam i muzułmanie to nie jedyny ani nawet główny cel pielgrzymki. Przecież nieprzypadkowo jej termin wyznaczono tak, aby 30 listopada, czyli w obchodzonym zarówno w zachodnim, jak i wschodnim chrześcijaństwie dniu św. Andrzeja Głowa Kościoła katolickiego i honorowy zwierzchnik prawosławia, patriarcha Konstantynopola, mogli się wspólnie modlić o jedność chrześcijan. Właśnie pogłębienie kontaktów z prawosławiem, mimo ostrego sprzeciwu Moskwy i Aten, jest dla Benedykta XVI głównym celem pielgrzymki. Paradoksalnie, prawosławni liczą, że tylko zdecydowany apel do władz Ankary może przyczynić się do poszerzenia praw chrześcijan we współczesnej Turcji - kraju, gdzie od 1971 r. decyzją administracyjną zamknięta jest jedyna Prawosławna Akademia Teologiczna, a jeszcze do niedawna chrześcijańskie świątynie nie mogły należeć do Kościołów, tylko formalnie były własnością państwa niczym za czasów jakobińskiej Francji. Wreszcie Benedykt XVI przypomni światu, że chrześcijaństwo na pograniczu Europy i Azji to nie tylko historia, ale również żywa, wielotysięczna wspólnota, niejako "zatopiona" w muzułmańskim morzu. I choć tuż przed przyjazdem Benedykta XVI grupa tureckich nacjonalistów skierowała do sądu w Ankarze pozew domagający się całkowitego zakazu działalności dla patriarchy na terenie Turcji, to jednak jego obecność w Konstantynopolu jest czymś więcej niż symbolem. Zarówno osoba patriarchy, jak i rola odgrywana przezeń w prawosławnym świecie drażni islamskich radykałów. Dlatego z uporem odmawiają mu tego prawa, ograniczając prawny status jedynie do zwierzchnictwa wyłącznie nad prawosławnymi Grekami mieszkającymi dziś na terenie Turcji. Ta antychrześcijańska mania prowadzi czasem wręcz do napięć w polityce międzynarodowej. Kiedy niedawno ambasada USA użyła w oficjalnym zaproszeniu dyplomatycznym tytułu "Patriarcha Ekumeniczny", rząd turecki oficjalnie zaprotestował i zbojkotował spotkanie. Jednak nie ma co ukrywać - prawosławie to tylko jeden ze światów, z którym zderzy się Benedykt nad Bosforem. Drugim jest oczywiście islam. Od wygłoszenia słynnego przemówienia w Ratyzbonie świat muzułmański nie potrafi wybaczyć papieżowi przytoczenia słów bizantyjskiego cesarza, w których ten określił islam jako religię przemocy (zresztą, patrząc na reakcję tłumów protestujących na ulicach Stambułu trudno się temu dziwić). Oczywiście wizyta, w której z jednej strony znajdzie się czas na odwiedziny Muzeum Ataturka, symbolu laicyzacji i zerwania Turcji z islamską tradycją z jednej, a debata z muzułmańskimi uczonymi z drugiej strony, może przedstawić osobę papieża jako człowieka dialogu, który jasno przedstawi światu muzułmańskiemu swoją opinię właśnie na temat islamu. Być może Benedykt XVI odwoła wygłoszone kiedyś przez siebie na łamach "Le Figaro" twierdzenie, że Turcja nie powinna być przyjęta do Unii Europejskiej, ponieważ swoimi korzeniami odwołuje się do zupełnie innej niż chrześcijańska tradycji kulturowej. Każdy gest i słowo papieża będzie dokładnie analizowany i zestawiane m.in. z jego poprzednikiem. Tymczasem obecna podróż Benedykta jest dużo trudniejsza niż wizyta Jana Pawła II w 1979 r., kiedy środowiska islamskie nie były tak wrogo nastawione do świata zachodniego, a przynajmniej nie było mowy o światowym terroryzmie. Jedno jest natomiast niemal pewne: Benedykt XVI będzie miał szansę na skierowanie swojego przesłania bezpośrednio do wyznawców Allaha i w dodatku na ich rodzinnej ziemi. Planowana zaś wizyta papieża w Błękitnym Meczecie będzie może warta więcej niż tysiąc słów. Tak jak kiedyś stało się to już w Damaszku.