Barrie Schwortz, fotograf, specjalista od obrazowania, informatyki i technologii cyfrowych znalazł się w ekipie amerykańskich naukowców, która stworzyła organizację o nazwie STURP (The Shroud of Turin Research Project). Był to zespół, który w 1978 r. przeprowadził najbardziej szczegółowe badania Całunu Turyńskiego. Jego członkowie na co dzień pracowali dla NASA lub laboratorium w Los Alamos. Dopiero po 18 latach badań Schwortz przekonał się do autentyczności Całunu. Jak do tego doszło? Przedstawiamy fragmenty wywiadu z Barrie Schwortzem, pochodzącego z książki: Grzegorz Górny, Barrie Schwortz "Oblicze Prawdy. Żyd, który zbadał Całun Turyński" Wydawnictwo Rosikon Press, 2013. "Oblicze Prawdy" Grzegorz Górny: Ile osób liczył wasz zespół? Barrie Schwortz: Udało się skompletować ponad trzydziestoosobowy zespół. Nie wszyscy byli potrzebni do przeprowadzenia badań w Turynie, ale za to konieczni do analizy przywiezionych stamtąd danych. Dlatego do Włoch poleciało dwudziestu kilku naukowców, a pozostali zostali w USA. Kto zlecił wam przeprowadzenie badań w Turynie? - Nikt. To my musieliśmy prosić odpowiednie władze o zezwolenie na pracę nad Całunem. Byliśmy wolontariuszami i nikt nam za to nie płacił. Ja sam musiałem wziąć w banku pożyczkę w wysokości 1000 dolarów na utrzymanie się we Włoszech. Czułem się bardzo podekscytowany, ponieważ była to moja pierwsza podróż do Europy. Stanowiła ona jednak dla mnie realne poświęcenie, bo miesiąc spędzony za granicą, gdy nie realizowałem żadnych projektów dla innych klientów - a musiałem wówczas płacić pensję sześciu pracownikom - oznaczał dla mnie stratę w wysokości 30 000 dolarów, jeśli włączymy w to koszty stałe i inne ogólne wydatki. Czułem jednak, że muszę to zrobić. Całun fascynował mnie. Jako obiekt religijny? - Nie. Jako obiekt naukowy, który stanowił dla nas wyzwanie. Nie miałem wtedy żadnych motywów religijnych. Nasz zespół stanowił zresztą pod względem wyznania mieszane towarzystwo, było w nim kilku katolików, jeden ewangelik, paru protestantów, a także Żydzi, niewierzący, agnostycy. Kto musiał wydać zezwolenie na badania nad Całunem Turyńskim? W tym czasie Kościół katolicki nie był właścicielem, ale kustoszem tej relikwii. Konkretnie opiekowała się nim archidiecezja w Turynie. Sam Całun natomiast od 1453 do 1983 roku stanowił własność dynastii sabaudzkiej. Od roku 1946, gdy we Włoszech obalono monarchię i proklamowano republikę, Sabaudowie przymusowo wyemigrowali do Portugalii. W 1978 roku, gdy staraliśmy się o pozwolenie na badania, prawnym właścicielem Całunu był król Humbert II. Kiedy zmarł w 1983 roku, w swoim testamencie przekazał relikwię w darze żyjącemu papieżowi. Jak przekonaliście króla Humberta, by wydał wam zgodę na badania? - Przez dwadzieścia miesięcy pracowaliśmy nad szczegółowym planem naszych badań. Powstała z tego cała książka, której egzemplarz przedłożyliśmy królowi przebywającemu wówczas na emigracji w Genewie. Ten plan był bardzo precyzyjny i uwzględniał nawet - godzina po godzinie - rozkład każdego dnia z dokładnym rozpisaniem wszystkich czynności, które powinny zostać wykonane. Projekt przedstawiliśmy w dwóch wersjach: dłuższej - czterodniowej, bardziej rozbudowanej, oraz krótszej - jednodniowej i bardziej pobieżnej. Dłuższy projekt przewidywał 96 godzin prac i był tak pomyślany, by różne miejsca Całunu można było badać jednocześnie. Król Humbert okazał się bardzo otwartym człowiekiem, doceniającym wagę i znaczenie dociekań naukowych, dlatego udzielił nam zezwolenia na 96 godzin. Wykazał przy tym sporą determinację, gdyż musiał pokonać opór wpływowych środowisk turyńskich niechętnych naszemu projektowi (...). Do jakich wniosków doszliście na skutek waszych badań? - Po zgromadzeniu danych w Turynie, wróciliśmy do Stanów Zjednoczonych. Następne trzy lata zajęła nam analiza wszystkich badań. W rezultacie powstały 24 prace naukowe opublikowane w znanych na całym świecie, renomowanych, specjalistycznych czasopismach naukowych, recenzowane przez specjalistów z danej dziedziny. Każdy artykuł dotyczył konkretnego wycinka badań i charakteryzował się wysokim stopniem specjalizacji, na przykład w dziedzinie hematologii, spektrografii, chemii czy fizyki. Nie było jednego artykułu, który gromadziłby wszystkie efekty badań, do jakich doszliśmy. Jednak zdecydowaliśmy się ogłosić podsumowanie, które zawierało wnioski z wszystkich naszych prac naukowych. Napisane było językiem prostym i zrozumiałym dla szerokiej publiczności. Jaka była jednak konkluzja? - Najlepiej będzie, gdy zacytuję komunikat STURP, ogłoszony na konferencji prasowej po naszym ostatnim spotkaniu w październiku 1981 roku: "Na włóknach tkaniny nie stwierdzono pigmentów, farb czy barwników. Badania rentgenowskie, fluorescencyjne i mikrochemiczne włókien wykluczyły możliwość zastosowania farby jako metody wykonania wizerunku. Badania przeprowadzone w ultrafiolecie i podczerwieni potwierdzają te wnioski. Obróbka komputerowa wizerunku, a także jego analiza przy użyciu analizatora obrazów VP-8, wykazała istnienie zakodowanych w nim unikalnych, trójwymiarowych informacji. Ocena mikrochemiczna nie wykazała śladów przypraw korzennych, olei czy innych substancji biochemicznych wytwarzanych przez organizm żywy lub martwy. Oczywiste jest, iż Całun miał bezpośredni kontakt z ciałem, co stanowi wyjaśnienie widocznych na płótnie pewnych cech, na przykład śladów biczowania, a także i krwi. Choć kontakt ten może wyjaśniać pewne cechy widoczne na tułowiu, to jednak w żaden sposób nie może on stanowić odpowiedzi na wizerunek twarzy o wysokiej rozdzielczości, w pełni dowiedzionej przez fotografię. Z naukowego punktu widzenia podstawowy problem polega na tym, iż pewne wyjaśnienia, które można by obronić na gruncie chemii, wyklucza fizyka. I odwrotnie, pewne wyjaśnienia fizyczne, które mogą się wydawać atrakcyjne, zupełnie wyklucza chemia. Dla właściwego objaśnienia wizerunku na Całunie potrzebne byłoby wytłumaczenie naukowe, solidne z punktu widzenia fizyki, chemii, biologii i medycyny. Obecnie wydaje się, iż nie jest nam dostępne żadne tego rodzaju rozwiązanie, pomimo najlepszych starań członków zespołu badającego Całun. Co więcej, za pomocą eksperymentów fizycznych i chemicznych nie udało się w odpowiedni sposób odtworzyć na starym płótnie zjawiska widocznego na Całunie Turyńskim. Osiągnięto naukowy consensus, według którego wizerunek powstał w wyniku działania powodującego oksydację i dehydrację celulozy powierzchniowych włókien płótna z tworzeniem się sprzężonych grup polisacharydowych. Podobne zmiany płótna można uzyskać za pomocą kwasu siarkowego lub ciepła. Jednakże żadna znana metoda chemiczna czy fizyczna nie daje wytłumaczenia całości wizerunku - takiego wyjaśnienia nie daje również żadne połączenie metod fizycznych, chemicznych, biologicznych czy medycznych. Odpowiedź na pytanie, w jaki sposób powstał wizerunek lub co ten wizerunek utworzyło, nadal, tak jak dotychczas, pozostaje tajemnicą. Podsumowując, wizerunek na Całunie ukazuje prawdziwą, ludzką postać biczowanego, ukrzyżowanego człowieka. Wizerunek ten nie jest dziełem artysty. Plamy krwi zawierają hemoglobinę, a także wykazują dodatnie testy albuminy surowicy. Wizerunek nadal stanowi tajemnicę i dopóki nie zostaną przeprowadzone dalsze badania chemiczne, być może przez tę grupę naukowców lub w przyszłości przez innych badaczy, problem ów pozostanie nierozwiązany". Czy można powiedzieć, że osiągnęliście swój cel badawczy? - Proszę pamiętać, że jechaliśmy do Turynu, by odpowiedzieć na jedno proste pytanie: w jaki sposób powstał wizerunek na Całunie? Ostatecznie jednak nie byliśmy w stanie takiej odpowiedzi udzielić. Mogliśmy jedynie stwierdzić, czym nie jest obraz na Całunie. Nie jest malowidłem, nie jest fotografią, nie jest obrazem przypalanym. Nie byliśmy natomiast w stanie określić mechanizmu, który spowodowałby powstanie obrazu o takich samych właściwościach fizycznych i chemicznych. Naszym sukcesem było jednak zebranie najbogatszej bazy danych naukowych, które do dziś są wykorzystywane przez badaczy Całunu na całym świecie. Mają one pierwszorzędne znaczenie jako główne źródło informacji naukowej na temat tej relikwii. Przyszłe pokolenia naukowców nie będą musiały już zaczynać pracy nad płótnem od zera, jak to było w naszym przypadku. Mogą oni wykorzystać je jako podstawę swojej pracy i punkt wyjścia do dalszych eksperymentów. W ostatnich latach próbowano nawet zastosować nowe technologie, by uzyskać takie same właściwości fizyczne i chemiczne jak na Całunie, a te właściwości scharakteryzowaliśmy właśnie my w naszych pracach. Dotychczas jednak nikomu nie udało się nawet zbliżyć do takich rezultatów. A jakie były twoje osobiste wrażenia z badania Całunu? - Zanim po raz pierwszy zobaczyłem Całun na własne oczy, spodziewałem się, że okaże się on płótnem, na którym natychmiast znajdziemy farbę i po prostu wrócimy do kraju. Jednak nie minęło nawet dwadzieścia minut naszych badań, a ja już nie byłem co do tego taki pewien. Jako fotograf noszę ze sobą zawsze specjalne szkło powiększające. Wziąłem je do ręki i zacząłem się przyglądać wizerunkowi na płótnie, by przekonać się, jakiego rodzaju farb użył artysta. Ku swojemu zdziwieniu nigdzie nie znalazłem żadnego barwnika. Ani śladu pigmentu. Mało tego: im bliżej płótna przykładałem lupę, tym mniej widziałem. Obraz był bowiem jedynie odrobinę ciemniejszy od tła, o jakieś 10-15 procent. Wyraźny stawał się tak naprawdę dopiero z odległości dwóch, trzech metrów. Z bliska był natomiast o wiele trudniej rozpoznawalny. To tak zwany efekt sfumato. - Na własne oczy więc odkryłem, że obraz nie jest malowidłem. Potwierdziły to zresztą wyniki całego szeregu późniejszych, multidyscyplinarnych badań przeprowadzonych przez STURP. Moje zainteresowanie rosło jednak wraz ze wzbogacaniem wiedzy o Całunie. Wszystkie wyniki badań przemawiały za tezą o autentyczności płótna. Ale nawet po ukończeniu prac i po opublikowaniu ich wyników nie byłem przekonany co do prawdziwości Całunu Turyńskiego. Musiało minąć jeszcze osiemnaście lat, zanim dowody naukowe przekonały mnie do tego, iż ta relikwia jest autentyczna. Jak to się stało? - Przez całe lata nie dawał mi spokoju jeden fakt. Z własnego doświadczenia wiemy, na przykład gdy się skaleczymy, że krew bardzo szybko krzepnie i przybiera barwę brązową lub czarną. Tymczasem krew na Całunie Turyńskim była wciąż czerwona. Brak odpowiedzi na pytanie, jak to wytłumaczyć, był dla mnie przeszkodą nie do pokonania, by uznać autentyczność płótna. Trwało to przez osiemnaście lat. Chociaż wiedziałem, że wizerunek na Całunie nie jest ani malowidłem, ani fotografią, ani obrazem przypalanym, i choć znałem wyniki badań, które mówiły, że na tkaninie znajdują się plamy prawdziwej krwi - wciąż nie byłem przekonany. Co cię ostatecznie przekonało? - W 1996 roku przeprowadziłem na ten temat rozmowę telefoniczną z doktorem Alanem Adlerem. Był on światowej sławy hematologiem oraz - tak jak ja - żydowskim członkiem zespołu STURP. Adler był w naszym zespole ekspertem zajmującym się krwią, i to jego opublikowane prace ostatecznie udowodniły w sposób naukowy, że plamy na Całunie są śladami prawdziwej krwi. Podzieliłem się z nim swoimi wątpliwościami. Wtedy wyjaśnił mi, że jeśli organizm człowieka jest poddawany długotrwałym torturom - a wiemy, że męka Jezusa ciągnęła się przez osiemnaście godzin - to wówczas jego ciało przeżywa wstrząs, czerwone krwinki rozpadają się, a z wątroby wydziela się bilirubina, która przedostaje się do krwiobiegu i wtedy krew kogoś takiego zawsze będzie czerwona. Gdy to usłyszałem, zrozumiałem, że ostatni element układanki trafił na swoje miejsce. Tak więc dopiero wtedy, osiemnaście lat od rozpoczęcia prac nad Całunem, po długotrwałych i intensywnych badaniach naukowych uzyskałem absolutną pewność co do jego autentyczności. Przypomniałem sobie Sherlocka Holmesa, bohatera książek Arthura Conan Doyle’a, który w jednej z nich wypowiedział następujące słowa: "Jeśli wyeliminujesz wszystkie niewiarygodne hipotezy, wówczas prawdą będzie to, co pozostanie, nawet jeśli wydaje ci się to całkowicie nieprawdopodobne". Gdybyś miał podsumować te wszystkie lata spędzone na analizowaniu fenomenu Całunu Turyńskiego, to co najmocniej do ciebie przemówiło? - To trudne pytanie, ale gdybym miał odpowiedzieć na nie jednym słowem, rzekłbym: "obraz". Jako fotograf dobrze rozumiem, jak powstaje obraz, znam technologię fotograficzną, kwestie usytuowania obiektu w przestrzeni, rolę i efekt światła. Analizując to wszystko bardzo precyzyjnie, doszedłem do wniosku, że obraz na Całunie nie mógł zostać wykonany przez człowieka, powstał zaś w sposób, którego nie jesteśmy w stanie ani zrozumieć, ani powtórnie zastosować. Na osobie takiej jak ja, która ma za sobą wieloletnie doświadczenie w zawodzie fotografa, wizerunek utworzony na płótnie wywarł więc najsilniejsze wrażenie. Przez ponad trzydzieści lat przyglądałem się wszelkim próbom jego odtworzenia podejmowanym przez różnych sceptyków, w tym także naukowców. Nikomu nigdy nie udało się jednak wyprodukować obrazu, który miałby fizyczne i chemiczne właściwości zbliżone do wizerunku na Całunie. Faktem jest, że płótno z Turynu zostało poddane przez współczesną naukę tak licznym i różnorodnym testom, iż można je nazwać najdokładniej przebadanym przedmiotem w historii, a jednak wciąż nie ma jasnego wytłumaczenia, w jaki sposób powstał na nim obraz. W gruncie rzeczy, im dogłębniej studiujemy tę kwestię, tym bardziej staje się ona skomplikowana. Jeśli bowiem człowiek stworzy jakiś obraz, można w miarę łatwo określić sposób jego wykonania. W tym przypadku natomiast jesteśmy bezradni. Czy rzeczywiście nie ma na świecie żadnego wizerunku analogicznego do Całunu? - Całun Turyński wielokrotnie porównywano z przedmiotami czy wizerunkami, które mogły być uznane za podobne do niego - z ikonami, obrazami utworzonymi przez człowieka lub powstałymi w sposób naturalny. Okazywało się jednak, że zawsze istniały znaczące, drastyczne różnice. W całej swojej ponad czterdziestoletniej karierze zawodowej nie spotkałem obrazu mającego choć zbliżone właściwości do tych, które ma to płótno. Wielokrotnie próbowano wykorzystać zrobione przeze mnie fotografie do stworzenia kopii wizerunku na Całunie, ale nigdy się to nie udawało. Czym wobec tego jest Całun Turyński z naukowego punktu widzenia? - To dobre pytanie. Z naukowego punktu widzenia można powiedzieć, że jest to płótno zawierające wizerunek o grubości kilku mikronów. Ten obraz utrwalony został w skali mikroskopijnej zaledwie na wierzchu włókien. Żadna technika, jaką dysponuje ludzkość, nie pozwala na uzyskanie takiego efektu - a proszę mi wierzyć, że naprawdę wielu już tego próbowało. Mógłbym bardzo długo opisywać jego parametry w języku naukowym, ale większości ludzi i tak nic to nie powie. Myślę więc, że bardziej zrozumiałe i komunikatywne będzie określenie tego obrazu w inny sposób. Otóż jest on świadectwem męki Jezusa. Jak na naukowca, to dość odważna definicja. - Istotny jest bowiem nie tylko mechanizm, w jaki powstał obraz na Całunie. O tym, mimo wielu badań, nie możemy powiedzieć nic pewnego. Ważne jest jednak także to, co on przedstawia. Na tkaninie widzimy wizerunek męskiej postaci, przy czym jego przód i tył są do siebie zwrócone głowami. Tego typu ułożenie ciała odpowiada dokładnie żydowskim zwyczajom pogrzebowym z I wieku naszej ery. Sposób, w jaki owinięto zwłoki w płótno, doskonale przedstawia obraz Giovanniego Battisty della Rovere z Galerii Sabaudzkiej w Turynie. Także inne parametry Całunu, na przykład czysty len użyty do wyrobu tkaniny, zgadzają się z żydowskim rytuałem pochówku. Czy wiedza o tym była kiedyś powszechna? - Przez wieki ludzie poza Turynem niewiele wiedzieli o Całunie. W stolicy Piemontu pojawił się w 1578 roku i był wystawiany na widok publiczny średnio około czterech razy na stulecie. Zmieniło się to dopiero w 1898 roku, gdy wydano zgodę na wykonanie pierwszego zdjęcia Całunu, które zrobił turyński fotograf Secondo Pia. Miał on do dyspozycji studyjny, mieszkowy aparat, a obraz naświetlany był na dużej szklanej płycie. Podczas wywoływania fotografii w ciemni Secondo Pia zobaczył coś, czego nikt do tej pory przed nim nie widział. Okazało się bowiem, że wizerunek stanowi negatyw, na negatywie zaś odbił się pozytyw. Niektórzy mówią, że ten efekt to wynik średniowiecznej podróbki. - W takim razie musiałoby to oznaczać, że jakiś średniowieczny fałszerz wynalazł efekt fotografii niemal pięćset lat przed jej faktycznym wynalezieniem. Tej tezy nie da się w sposób naukowy obronić (...). Zajmujesz się Całunem Turyńskim jako badacz niemal 35 lat. Jaki jest twój stosunek do tego przedmiotu: neutralny jak do obiektu obserwacji czy emocjonalny jak do czegoś, czemu poświęciło się jednak kawał życia? - Na początku był to obojętny stosunek jak do każdego przedmiotu badań. Z czasem jednak moje przywiązanie emocjonalne do Całunu wzrastało, ale dotyczyło intelektualnego oglądu badań przedmiotu, a nie osoby, której wizerunek tam utrwalono. Ktoś wychowany w tradycji chrześcijańskiej jest automatycznie emocjonalnie związany z osobą Jezusa. Ja natomiast, będąc wychowanym w tradycji żydowskiej, nigdy nie czułem takiego przywiązania. Sprzyjało to zachowaniu bezstronności podczas badań. Podejście takie cechowało cały zespół STURP. Mimo to co rusz pojawiali się sceptycy, którzy podejrzewali nas o fanatyzm religijny. Nawet media przedstawiały nas jako grupę motywowaną przede wszystkim religijnie, ale to była absolutna nieprawda. Gdyby w grę wchodziły pobudki religijne, to ponad połowa członków STURP w ogóle by nie uczestniczyła w tych badaniach. Chodziło nam głównie o naukę, ale i tak zarzucano nam fałszerstwa, a nawet fanatyzm. Niektórzy z nas czuli się tym osobiście urażeni, gdyż nie mieliśmy żadnych motywów religijnych. Naszym zespołem kierowała pasja poznawcza i chęć odkrycia prawdy. Byli nawet tacy, którzy twierdzili, że opuszczą zespół, jeśli okaże się, że jest to projekt religijny. Owszem, byli też wśród nas wierzący, ale nie miało to żadnego wpływu na nasze badania. Jeśli skieruję jakiś przyrząd na Całun i włączę guzik, to urządzenie pokaże taki sam wynik niezależnie od tego, czy uruchomiła go dłoń osoby wierzącej, czy niewierzącej. Instrument pobiera pomiar, nie różnicując, czy obsługuje go katolik, Żyd bądź ateista. Ale wynik tego pomiaru może mieć wpływ na myślenie katolika, Żyda bądź ateisty. - Rzeczywiście. Początkowo nie interesowała mnie kwestia samego Całunu Turyńskiego, a tylko utrwalony na nim obraz posiadający pewne niezwykłe cechy. Z czasem jednak zaangażowałem się mocno w dziedzinę, która nie leżała wcześniej w sferze moich zainteresowań. Przed 35 laty nie pomyślałbym, że poświęcę tej sprawie całe swoje życie. Obecnie jako emerytowany fotograf i filmowiec większość swego czasu nadal poświęcam kwestii Całunu. Gdy ludzie chwalą moją pracę, dziękuję za komplementy, ale zawsze dodaję, że ten pomysł nie wyszedł ode mnie. Zostałem zaangażowany do niego ze względu na swoje kwalifikacje. Teraz stało się dla mnie jasne, że znalazłem się tam nie tylko po to, by w 1978 roku robić zdjęcia, ale również dlatego, by kilkadziesiąt lat później przekazywać wiedzę o Całunie całemu światu. To jest dla mnie o wiele istotniejsze niż moje fotografie z 1978 roku. W sumie można powiedzieć, że są one już nieaktualne, gdyż Całun wygląda dziś inaczej niż w tamtym czasie. Oczywiście, te stare zdjęcia mają dzięki temu jeszcze większą wartość historyczną. Dlaczego jednak postanowiłeś poświęcić swoje życie opowiadaniu światu o Całunie? - Nie uważam, żeby to było z mojej strony poświęcenie. Mam poczucie, że jest to misja, którą mi powierzono, do której zostałem wybrany. Pewnie miliard ludzi na Ziemi miał wówczas większe niż ja prawo przebywać tak blisko Całunu, ale mimo to akurat mnie przypadł ten obowiązek. W dzieciństwie często słyszałem, że Żydzi są narodem wybranym. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie czułem się "wybranym". Ale teraz mam takie poczucie ze względu na Całun. Czuję, że Bóg wybrał właśnie mnie do głoszenia światu prawdy o Całunie Turyńskim. Jakkolwiek by było, przystępowałem do tego projektu jako całkowity sceptyk, nie byłem ważnym naukowcem i do tego byłem Żydem. Byłem ostatnią osobą w zespole, po której można było się spodziewać, że stanie się zagorzałym zwolennikiem autentyczności Całunu. Jednak ta sprawa nigdy nie była dla mnie ciężarem, lecz błogosławieństwem, ponieważ ma wartość nie tylko dla świata, ale także dla przyszłych pokoleń, którym zostawiam owoce naszej pracy. Dopiero w tej perspektywie mogę zrozumieć słowa, które skierował do mnie przed laty Don Lynn: "Barrie, jedź do Turynu i wykonaj swoją robotę najlepiej jak potrafisz. Bóg nie mówi nam z góry, jaki ma wobec nas plan, ale w pewnym momencie dowiemy się tego". Właśnie się tego dowiedziałem. Czy to nie interesujące, że Bóg zawsze na Swojego posłańca wybiera Żyda? Jestem posłańcem. A jednak zajęło ci aż osiemnaście lat dochodzenie do pewności o autentyzmie Całunu. - Myślę, że Bóg miał rację, gdy kazał mi czekać tak długo, zanim zyskałem pewność. Gdy prowadziliśmy badania w 1978 roku, miałem 32 lata. Nie miałem wtedy w sobie dość pokory. Gdybym wówczas podjął próbę tego, co robię dziś, prawdopodobnie byłbym bardziej skupiony na sobie niż na Całunie i poniósłbym żałosną porażkę. Musiałem dojrzeć, przejść przez wszystkie kryzysy wieku średniego, przezwyciężyć różne problemy osobiste i ostatecznie spokornieć. Dopiero wtedy mogłem stać się orędownikiem prawdy o Całunie bez skupiania się na własnej osobie. Dlatego na stronie internetowej www.shroud.com nie ma mojej biografii, są tylko informacje o Całunie Turyńskim. Jeśli ktoś natomiast chce się dowiedzieć czegoś więcej o mnie, to może wejść na stronę www.schwortz.com. ------------------------------- Prezentowany fragment wywiadu pochodzi z książki: Grzegorz Górny, Barrie Schwortz "Oblicze Prawdy. Żyd, który zbadał Całun Turyński" Wydawnictwo Rosikon Press, 2013. Książka ilustrowana jest zdjęciami zrobionymi przez Barriego Schwortza w czasie badań Całunu. Stała wystawa poświęcona Całunowi Turyńskiemu, na której prezentowana jest kopia relikwii, czynna jest w krakowskim Centrum Jana Pawła II "Nie lękajcie się".