W rozmowie z PAP Renate Marsh wspomina, że dla zagranicznych korespondentów pracujących w Polsce na początku lat 80. msze za ojczyznę odprawiane przez ks. Jerzego w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie były czymś niezwykłym. - Chodziliśmy na te msze. (...) Mieliśmy takie przekonanie, że tylko w Polsce może się coś takiego zdarzyć - powiedziała. Korespondentka podkreśliła, że ks. Popiełuszko był otwarty w kontaktach z dziennikarzami prasy zachodniej. Wspomina, jak umówiła się na wywiad w jego mieszkaniu; już wówczas kapłan był chroniony przed prowokacją czy napadem ze strony służb specjalnych. - Ksiądz, który był bardzo ostro krytykowany przez ówczesne władze i prasę, wiedział, że jest inwigilowany - opowiada Marsh. Widziałam, że w przedpokoju jego mieszkania przy kościele spał ktoś, kto go chronił - dodaje. Jej zdaniem, represji, jakie go spotykały, nie brał jednak całkiem poważnie, nawet się z nich śmiał. - Uśmiechał się w takich trudnych chwilach i tłumaczył, że kazania są oparte na nauce z pisma świętego, ale stara się szukać takich fragmentów, które są wskazówką dla ludzi żyjących tu i teraz - wspomina Marsh. Dodaje, że gdy ksiądz Popiełuszko zniknął nagle w październiku 1984 roku i po Warszawie szybko rozeszła się ta wiadomość, ludzie błyskawicznie pojawili się w kościele św. Stanisława Kostki. Przyszli tam także korespondenci. - Gdy po kilku dniach wydobyto zwłoki księdza, to stało się jasne, że został zamordowany - wspomina Marsh. Jak dodaje, pogrzeb księdza Jerzego był wielką manifestacja polityczną. Na Zachodzie odebrano to jako kolejny znak, że zegary w Polsce idą inaczej niż w pozostałych krajach bloku wschodniego - opowiada dziennikarka. Według niej dla Polaków było wówczas ważne także to, że podczas oficjalnych wizyt przedstawiciele zachodnich państw, odwiedzali już nieoficjalnie grób zamordowanego księdza Jerzego Popiełuszki.