Paweł Karpiński, RMF: Jak Pan poznał Karola Wojtyłę, późniejszego papieża Jana Pawła II? Jacek Hennel: W roku 1952 Karol Wojtyła jako młody wikary, miał dla młodzieży cykl referatów pod tytułem "Metafizyka" w kościele świętego Wojciecha. No i ja właśnie szukałem jakichś takich religijnych wykładów, akurat skończyły się wykłady księdza Juliana Turowicza i zacząłem na to chodzić. I jak żeśmy na to chodzili ze znajomymi to moje koleżanki powiedział chodźmy do tego księdza do domu, porozmawiajmy z nim i rzeczywiście to załatwiły, że on nas przyjął. Któregoś dnia myśmy poszli, on mieszkał tam w sąsiedniej kamienicy, zaraz obok kościoła świętego Floriana, i nawet bardzo długo myśmy u niego siedzieli, bo ciekawie się rozmawiało i wtedy, zorientowałem się że to bardzo sympatyczny człowiek, mądry. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że to będzie papież. Absolutnie nie, bo to był młody ksiądz. Młody ksiądz, ale bardzo mądry i sympatyczny, miły. Tak że z przyjemnością się z nim rozmawiało, a myśmy tu mieli w zakładzie fizyki u profesora Niewodniczyńskiego takie kółko asystentów fizyków, które urządzało wycieczki głównie pod kierunkiem asystenta, obecnie emerytowanego profesora Jerzego Janika. I takich wycieczek mieliśmy ze dwie. Marzyliśmy żeby zrobić wycieczki w Gorcach i mnie powierzono żebym ja zorganizował te wycieczki. Zanim do tej wycieczki jeszcze doszło, zacząłem się zastanawiać, kogo by na tę wycieczkę zaprosić. Przyszło mi do głowy, że poznałem takiego miłego księdza. Dlaczego by go nie zaprosić na tę wycieczkę? Miałem na myśli wycieczkę w Gorce kilkudniową zaprosiłem jego na weekend, żeby pojechać do Zakopanego na narty na sobotę i część niedzieli. Poszedłem z tą myślą do niego i on powiedział, że bardzo chętnie. Powiedział, że od przed wojny nart nie miał na nogach, pożyczył od kogoś narty, od jakiegoś księdza, ale nie narciarskie tylko takie księżowskie. Dał mi te narty i te buty i ja to zabrałem na górę, tam gdzie była fizyka wtedy, teraz jest gdzie indziej, i tam był taki warsztacik i w tym warsztaciku wieczorem mu przypasowałem te buty. Jeszcze tej samej nocy spotkaliśmy się na dworcu i pojechaliśmy nocą do Zakopanego i wysiedliśmy w Poroninie. Tam on poszedł do kościoła, znał tego proboszcza, odprawił mszę świętą, a proboszcz zaraz potem zaprosił nas na śniadanie. Z tego Poronina poszliśmy na nartach do Zakopanego .Tam ja nocowałem u księdza Stolarczyka, a Wojtyła nocował w księżówce w Kuźnicach i na drugi dzień poszliśmy na Gubałówkę, z Gubałówki zjechaliśmy do doliny kościeliskiej. Tam takie maleńkie schronisko jest, restauracyjka i tam żeśmy zakończyli już dalej żeśmy nie szli. Wróciliśmy z powrotem na pociąg i wróciliśmy do Krakowa. I przy tej okazji stwierdziłem, że on sobie przypomniał to jeżdżenie na nartach i jego umiejętności okazały się według mojej opinii wystarczające, żeby go można było zaprosić na taką trudną wycieczkę w Gorce. Uważam siebie za pierwszego człowieka od czasów świętego Piotra, który egzaminował papieża z jazdy na nartach. Więc Wojtyła ten egzamin zdał. No i wtedy wyjawiłem mu zamiar. A gdzie były te pozostałe wyprawy o których pan przed chwilą wspomniał? No właśnie od tego czasu w lecie żeśmy też chodzili. Pamiętam taką wycieczkę z Janikami w Gorce, gdzie był ksiądz Wojtyła. Potem jak już był biskupem profesor Janik urządzał takie posiedzenia narciarskie na Prehybie koło Nowego Sącza Czyli ta znajomość była cały czas kontynuowana i rozwijana w jakiś sposób. Tak, tak często chodziliśmy tam do niego, później w późniejszych czasach od 1954 roku. Pierwsze takie towarzyskie spotkanie to żeśmy urządzili na Pędzichowie, ale głównie tam była rozmowa z księdzem Wojtyłą, koło niego się to grupowało. Do niego się mówiło "wujku", bo w tych pierwszych wycieczkach jak się jechało pociągiem to nie można było mówić "proszę księdza", bo to było wybitnie niebezpieczne, więc mówiło się do niego wujku. Jak to jest, kiedy wujek zostaje papieżem? A to, to rzeczywiście było wielkie przeżycie. Ja wtedy byłem w Anglii u moich przyjaciół i jeszcze jeden przyjaciel i właśnie był ten wybór na papieża. On do mnie dzwoni do tego przyjaciela, gdzie ja mieszkałem i mówi "Jacek, bo jakiś biskup z Krakowa został papieżem". A ja mówię "co ty takie rzeczy opowiadasz". Ja siadam patrzę, najpierw pokazują biały dymek, potem ten balkon i wychodzi jeden z kardynałów i do ludzi się zwraca - "Habemus Papam", czyli mamy papieża, nowego papieża. No i ja się patrzę, a tu wychodzi w białej sutannie Wojtyła, nasz wujek. Wie pan nogi pode mną się ugięły z wrażenia! To rzeczywiście niesamowite, bo chyba w pewnym momencie te kontakty przyjacielskie nabrały takiego bardziej rodzinnego wymiaru, prawda? No, zawsze uważaliśmy go za naszego przyjaciela, za naszego przywódcę duchowego, ten stosunek był bliski. Kiedyś miałem bardzo dziwne zdarzenie, bardzo takie charakterystyczne, które wzbudziło wielki zachwyt moich przyjaciół za granicą. Byłem w Belgii, akurat wtedy była wizyta papieska w Belgii, a że w Belgii jest trochę Polaków więc też było jedno spotkanie na stadionie w Brukseli, że to niby z Polakami. No ten mój gospodarz koniecznie mówi: "Wiesz co chodźmy tam.". Jemu zależało żebym ja go wziął tam. Pełno ludzi było, Polaków było ledwo, ledwo. To wszystko byli Belgowie, no i ja tak sobie myślę tu jest ustawiony taki tron dla papieża, tam gdzie jest takie podium dla sędziów, to myślę sobie ja powinienem stać blisko tego miejsca, jak papież przyjdzie to może mnie zauważy. I tak po troszku w tłumie się tak przedostawałem i stałem sobie tutaj i to najniżej jak się dało, poniżej była bieżnia. No i wreszcie papież przyjechał powitania i tak dalej, zaprowadzili go na to podium dla sędziów tam siadł na swoim tronie. No i tutaj były różne pokazy, przemaszerowywały różne grupy. A ja tak się przysunąłem, tak się patrzę na ojca świętego, on też na mnie popatrzył. Na razie żeśmy skończyli, i potem jak na koniec on zszedł z tego podium na dół i z takiej wielkiej grupy, gdzie tam byli ministrowie, premier belgijski i sami najważniejsi Belgowie szli taką wielką grupą właśnie wzdłuż bieżni i ja tuż przy tym stałem. I tak jak już podszedł tak właśnie mnie trawersował, zwrócił się do mnie opuścił całą tą grupę. A ja stałem przy takiej barierce, podszedł do tej barierki, przywitał się ze mną i powiada: "A co ty tu robisz Jacek?" A ja mówię, że "Jestem tu u profesora van Gervena i właśnie - mówię - tu jest mój gospodarz." I wtedy Wojtyła też się przywitał z van Gervenem i van Gerven był okropnie szczęśliwy.