Rozmowę, przeprowadzoną przez Katarzynę Olubińską, dziennikarkę i autorkę bloga "Bóg w wielkim mieście", opublikowało Wydawnictwo WAM (Katarzyna Olubińska "Bóg w wielkim mieście" Wydawnictwo WAM, Kraków 2017). Katarzyna Olubińska: - Był jakiś przełomowy moment w twoim życiu, od którego Ty zacząłeś wierzyć w Boga? Krzysztof Skórzyński: - Jestem nudnym katolikiem, nie przeżyłem nigdy czegoś takiego, co byłoby wielkim oświeceniem, wielkim nawróceniem. Duch Święty na mnie nie zstąpił, kiedy klęczałem w kaplicy jasnogórskiej, światło na mnie nie spadło. Zawsze byłem wychowywany w Kościele. Kto zaszczepił ci wiarę? - Rodzice. Moja mama pochodzi z Podlasia, z bardzo wierzącego domu, gdzie wiara była ludyczna, kościoły ludyczne. Tata znowu pochodzi z miejskiej rodziny. Moi rodzice poznali się w Kościele, bo oboje należeli do wspólnoty, jeszcze w latach siedemdziesiątych, potem w latach osiemdziesiątych. Ja w jakimś sensie poszedłem tą drogą. W roku 1990 pierwszy raz wybrałem się na pielgrzymkę do Częstochowy. Na mojej chyba dwunastej pielgrzymce poznałem moją żonę, która też chodziła na te pielgrzymki. Potem chodziliśmy na nie razem, a teraz czekamy, aż nasze dzieci urosną i będziemy mogli znowu wrócić do tego zwyczaju. Pierwsza randka też była na pielgrzymce? - Nie, nie. Pierwsza randka była tuz po pielgrzymce (śmiech). Jakie masz skojarzenia, kiedy myślisz: Bóg w wielkim mieście? - Bóg w wielkim mieście jest gdzieś bardzo głęboko ukryty. Te wielkie miasta często się Go trochę wstydzą. Dużo łatwiej jest przeżywać i pielęgnować swoją wiarę w małej miejscowości niż w dużej, gdzie świat zewnętrzny wywiera na ciebie jakąś presję. Miałem niedawno taką sytuację, że byliśmy z moją żoną Anią poza Warszawą w grupie dalszych znajomych. W sobotę mieliśmy imprezę. Wieczorem mówimy, że się zwijamy, bo rano trzeba iść do kościoła. Zdziwienie tych ludzi było nie do opisania. Zaczęli przekonywać: "Jak to rano trzeba iść do kościoła? Stary, nie trzeba iść do kościoła wcale!". Miałem wrażenie, że część tych ludzi też wyląduje w kościele następnego dnia, że też pójdą, tylko nie chcą o tym powiedzieć. Doskonale znam takie reakcje. Dlaczego twoim zdaniem wstyd przyznać się, że idziesz na mszę? - To bardzo indywidualne. Grzechem byłoby generalizowanie. Często jednak, niestety, Kościół się ludziom kojarzy z czymś, co jest bardzo nienowoczesne, takie zabobonne. Dlatego nawet jeśli chodzą do kościoła, to wstydzą się o tym mówić. Wiesz, ja mam zawsze problem, gdzie jest ta granica: dokąd jest świadczenie o swojej wierze, a gdzie zaczyna się manifestacja wiary. Manifestacja nie jest dobra, wiara nie może być na pokaz, ponadto manifestowanie wiąże się z presję. Nie lubię wywierać presji na ludzi. Pana Boga powinien każdy wybierać po swojemu. A ty sam wstydzisz się wiary? - Nie, ja nie. Staram się tylko nie manifestować jej w sposób, który raniłby innych. A to, wbrew pozorom, bardzo łatwe. U mnie w pracy na przykład wszyscy doskonale wiedzą, że jestem blisko związany z Kościołem, podobnie wszyscy znajomi. To wystarczy. Nie chcę, by ktoś kiedykolwiek pomyślał, że uważam go za gorszego, bo nie chodzi do kościoła. Wiesz, jestem średnio związany z wielkomiejskim środowiskiem. Jeśli już trzymamy się tytułu twojego bloga, to ja w wielkim mieście żyję trochę z boku. Nigdy nie należałem do "warszawki". A poza tym wiara u mnie jest bardzo świadoma. Wyrosłem w niej, pielęgnuję ją, dzieci również staram się trzymać bardzo blisko Kościoła. Nie obawiasz się, że staną się "kościółkowe"? - Między wiarą a dewocja jest cienka granica, nie chcę, żeby zdewociały, ale chcę, żeby to mocno przeżywały. Antek ma siedem lat, więc za rok będę go prowadził, tak jak tata mnie prowadził, by został ministrantem. Wydaje mi się to ważną częścią mojego życia. Dlatego powiedziałem ci na początku, że nie przeżyłem niczego, co byłoby czymś takim jak rozstąpienie chmur, promień z nieba, gołębica, moment, od którego jestem nawrócony, chodzę do kościoła, klęczę przed Najświętszym Sakramentem. Nie, u mnie to było inaczej... Kurczę, może trzy razy w życiu nie byłem w kościele: kiedy byłem chory. To jest na takiej zasadzie. A nie miałeś nigdy żadnych wątpliwości dotyczących wiary? - Miałem. Nawet przedwczoraj, wczoraj, dzisiaj. Codziennie się pojawiają, to jest jasne. I to najczęściej mam je w kościele, żeby było śmiesznie. Osiem na dziesięć homilii, których słucham, jest tak piekielnie nudnych, że zazwyczaj myślami jestem kompletnie gdzie indziej. (...) Usłyszałam kiedyś takie zdanie, że codziennie budzimy się ateistami i mamy cały dzień, żeby sobie udowodnić, że Bóg jest... Ja to przerabiam ciągle, na okrągło. - Czasem mnie nachodzą takie myśli: może chrześcijaństwo to jest taka sekta, której się udało. Cofam się dwa tysiące lat i myślę: było ich dwunastu, poszli sobie w świat, no może dziesięciu poszło, ten zaczął nauczać tu, tamten tam, trafili na podatny grunt, zaczęło się to wszystko rozwijać, a my dzisiaj, dwa tysiące lat później żyjemy w takiej ułudzie, że Bóg istnieje. Ale wydaje mi się, że dopóki człowiek ma wątpliwości, to świadczy, że stara się myśleć o tej swojej wierze, więc wątpliwości mają swoją dobrą stronę. Co robisz z takimi wątpliwościami? Rozmawiasz z kimś? - Jest taka pieśń Akwinaty: "Co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas". Jeśli czegoś nie jestem w stanie pojąć, to sobie myślę: "Dobra, jeśli to jest dla zmysłów niepojęte, to wchodzi wiara". Bardzo często ludzie przeciwstawiają wiarę wiedzy, zwróć na to uwagę. W encyklice "Fides et ratio" (Wiara i rozum) papież stara się udowodnić, że wiara nie jest odseparowana od rozumu. Po to jest nauka, która się nazywa teologia, po to są nauki o Kościele, żeby wiele rzeczy pojmować rozumem. A gdzie ta wiedza się kończy, zaczyna się wiara. I to działa? Przychodzi wiara, że to całe chrześcijaństwo, to coś innego niż sekta? - Wtedy sobie przypominam o kobiecie, która miała nie urodzić dziecka, bo była bezpłodna albo miała ciążę pozamaciczną, a rodzi szczęśliwe dzieci, bo się modliła. Albo historię jakiegoś totalnego nawrócenia. Albo słyszę o jakiejś historii demonicznej, z pogranicza nauki o egzorcyzmach. I to wszystko wiem od ludzi bardzo mi bliskich. Kiedy mnie opadają wątpliwości, to nagle pojawia się parę takich historii wokół mnie. A ja naprawdę stąpam twardo po Ziemi. Czyli wygląda na to, że mimo zdroworozsądkowego podejścia jednak otrzymujesz znaki? - Tak. Na to wygląda. Rozumiesz, jest taki message pod tytułem: "Stary, OK., powątpiłeś sobie, to teraz masz, udowadniamy". I u mnie to tak działa. Pamiętam, co powiedział mój znajomy ksiądz: "Prawdziwa wiara się kończy, kiedy w stu procentach uwierzysz, to znaczy, kiedy już przestajesz sobie zadawać pytania. A dopóki zadajesz pytania, to cię też zmusza, żeby dbać o tę wiarę, żeby ją pielęgnować". Czyli to dobrze, jeśli się ma wątpliwości? - Moim zdaniem super. Miałem momenty, kiedy sobie zarzucałem: "Kurde, człowieku, nie powinieneś wątpić, bo to grzech, trzeba się z tego wyspowiadać". I kiedyś próbowałem, a ksiądz mnie wyśmiał. Powiedział: "Słuchaj, stary, ja się przedwczoraj zastanawiałem, czy Bóg istnieje. Mało tego, siedzę w tym konfesjonale, jesteś czterdziestym ósmym moim penitentem, jestem tak znudzony, że się w pale nie mieści, przed chwilą była tu jedna babcia, którą znam, bo co drugi dzień przychodzi do spowiedzi, i spowiadała się z tego, że przesłodziła herbatę czterema łyżkami cukru i trochę przesadziła, bo w Afryce dzieci głodują, więc nie powinna czterema łyżkami - a ja sobie myślę o swojej wierze i mówię: stary, ja też mam wątpliwości". Więc nie jest tak źle. Skoro jest tyle niewiadomych, tyle pytań, to co jest najważniejsze? Gdybyś miał uchwycić Boga i zamknąć w butelce, co by w tej butelce znalazło? - Myślę, że relacje z ludźmi. Gdybym miał znaleźć Boga, szukałbym Go w relacjach. Nie chcę popaść w żaden patos, nie znoszę w ogóle patosu, ale wydaje mi się, że Boga najłatwiej znaleźć w relacjach z ludźmi - bliskimi albo takimi, którzy ciebie potrzebują. Tam Go możesz uchwycić w sposób materialny. Bywam totalnie skłócony z moją żoną, ale zawsze się godzimy, bo w tym wszystkim pojawia się Pan Bóg. Potem patrzę na żonę i myślę sobie: "Kurde, dziewczyno, spędziłem z tobą dziesięć lat, znamy się dwanaście, z jakiegoś powodu jesteśmy razem, z jakiegoś powodu spotkaliśmy się, bilans naszego wspólnego życia jest absolutnie na plus" - i tu właśnie widzę tego Boga. To przykład jeden z wielu. Wydaje mi się, że rozmawiając tutaj, też jesteśmy w stanie uchwycić Pana Boga. Kiedy siedzimy w parku i rozmawiamy o Nim, to ten park jest inny, niż gdybyśmy rozmawiali o dupie Maryny. Wiesz, co mam na myśli? To więcej Go w tych relacjach czy raczej w tym parku? - To jest trochę jak mierzenie cukru w cukrze. Ja uważam, że najłatwiej uchwycić Pana Boga w relacjach z ludźmi. A potem łatwiej je pielęgnować, naprawiać, kiedy dostrzeżemy w nich Boga. Masz na myśli siłę sakramentu? - O nie, poczekaj, nie chcę się w tym momencie odwoływać do przykładu małżeńskiego, broń Boże. Mówię o wielu innych relacjach. Powiem ci, że jak u mnie w pracy jest strasznie źle, już ledwo żyję, ledwo stoję, nie wychodzę z tej roboty, jestem psychicznie zmęczony, to wtedy uciekam w modlitwę albo w myślenie o Panu Bogu - zwykłe myślenie, nie w koronkę, nie w różaniec, bo w tym jest najlepsza moja żona - i to mija. Humor mi się zdecydowanie poprawia, łatwiej mi wstać do roboty, mija mi też zmęczenie. Wystarczy zwykła myśl? - Tak. Czasem mam wrażenie, że wykorzystuję Pana Boga w sytuacjach, kiedy jest mi źle. Trochę o Nim zapominam, kiedy jest wszystko dobrze. Powiem brutalnie: najłatwiej uchwycić Pana Boga w sytuacji, kiedy jest ci źle, i ja nie odkryję tutaj Ameryki. Ojciec Krzysztof Pałys, dominikanin, powiedział mi, że kiedy ogarnia nas ciemność, wystarczy tylko patrzeć w kierunku światła. - Wiesz, ja tak mam. To sprawdzony sposób na kryzysy wiary? - Wiara jest sprawą tak bardzo indywidualną, że szukanie jakichś uniwersalnych recept jest drogą donikąd. W jakich jeszcze momentach wiara jest dla ciebie nie znakiem zapytania, lecz konkretną siłą? - Ostatnio brałem udział w debacie poświęconej pytaniu: czy łatwo jest katolikom w mediach? Był taki moment, że pomodliłem się: "Panie Boże, daj mi Ducha Świętego, jakąś szybką dobrą odpowiedź". I odpowiedziałem w ten sposób: "Wydaje mi się, że nam jest ciężej, bo mamy dużo więcej punktów odniesienia. Nie chcę powiedzieć, że ludziom niewierzącym jest łatwo, bo nie wiem. Nie będę się tutaj mądrzył, nie chcę nikogo obrazić. Mam jednak wrażenie, że ludzie, którzy wyznają jakiś tam kanon wartości katolickich, chrześcijańskich, mają dużo więcej skrupułów, żeby osądzać, na przykład wskazać winnego, żeby tabloidyzować przekaz. Ja mam tak zawsze: kurczę, może w tej sprawie on jest winien, ale generalnie jest dobrym człowiekiem. Jeśli nie masz tych wszystkich obciążeń - w cudzysłowie - związanych z wiarą, moralnością, twoim sumieniem, to jest ci łatwiej. A jeśli je masz, to trudniej ci przekroczyć pewne granice i dużo bardziej się męczysz" Bywa, że się tą wiarą zasłaniamy, uciekamy od siebie i prawdziwego życia? - Regularnie próbujemy. Jak tego uniknąć? - Życie jest pragmatyczne, nie można odseparowywać wiary od swojej codzienności. Niebezpieczne jest, kiedy ludzie wierzący zaczynają wszystko tłumaczyć wiarą. Trzeba się starać przezwyciężyć każdy problem wiarą - a nie usprawiedliwiać go wiarą. Znam ludzi, którzy nie rozwiązują swoich problemów, tylko siadają vis-a-vis i mówią: Jezus nas kocha, nie płacz, kochanie, Jezus jest z nami, pomodlimy się... I te problemy istnieją gdzieś dalej. Bóg dał człowiekowi wolną wolę, On nie będzie za nas załatwiał wszystkich naszych spraw. OK, możemy zapukać do drzwi, możemy poprosić o pomoc, ale problemy są od tego, żeby je rozwiązywać. Jaki jest Twój sposób, żeby nie wpaść w taką pustą, martwą wiarę, która byłaby tylko przykrywką? - Praca. Praca nad samym sobą, nie tylko modlitwa. Siostry klauzurowe są od tego, żeby się za nas tylko i wyłącznie modlić i sadzić warzywka. My jesteśmy od tego, żeby także działać. Znam parę związków, które się rozwaliły tylko dlatego, że jedna strona uznała, że nie będzie rozwiązywać problemów, tylko za każdym razem, gdy coś się działo, latała do kościoła. Latała do kościoła, klękała i się modliła. Nie starała się diagnozować tego, co jest nie tak, co należy poprawić, co można zrobić. Bóg - moim zdaniem - chce, żebyśmy dorastali w wierze, a nie w niej wegetowali. (...) Czyli: "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby zależało od ciebie?" - Tak. I to jest esencja wolnej woli. (...) Katarzyna Olubińska "Bóg w wielkim mieście" Wydawnictwo WAM, Kraków 2017