Wczoraj przedstawiliśmy fragmenty publikacji krakowskiego Domu Wydawniczego Rafael, opisujące jakie informacje odczytali z całunu medycy sądowi. Dziś proponujemy następny fragment, traktujący o sporach naukowców wokół autentyczności płótna. Walter McCrone i teoria malowidła W 1978 roku mikroanalityk i kryminolog z Chicago Walter McCrone pobrał próbki z Całunu Turyńskiego. Po ich analizie stwierdził, że na sindonie [inne określenie Całunu Turyńskiego - przyp. red.] obecny jest tlenek żelazowy, czyli barwnik powszechnie stosowany przez średniowiecznych artystów malarzy. McCrone wykazał również, że na tkaninie relikwii turyńskiej odnalazł inny klasyczny barwnik: siarczek rtęci, zwany także czerwienią rtęciową. Prócz tego ogłosił, że zaobserwował na relikwii istnienie protein mających pochodzić z warstwy spoiwa malarskiego. W oparciu o rzeczone ustalenia wysnuł wniosek, że wizerunek człowieka z całunu został zwyczajnie namalowany. Według niego plamy krwi widoczne na tkaninie miały być efektem naniesienia na nią tlenku żelazowego i czerwieni rtęciowej. Choć wieść o ustaleniach McCrone’a błyskawicznie obiegła światowe media, jego teza szybko została obalona. W 1980 roku John Heller i Alan Adler - naukowcy z zespołu STURP - udowodnili, że składniki chemiczne wykryte przez Waltera McCrone’a występują w nieskończenie małych ilościach w rozmaitych miejscach i nie mają nic wspólnego z odbiciem czy plamami krwi. Sugerowali, że pozostawić je mogli na płótnie liczni artyści, którzy kopiowali wizerunek z całunu (a z których najsłynniejszym był Albrecht Dürer) i zwyczajnie go dotykali. W kwestii protein natomiast naukowcy ze STURP [określenie naukowców badających Całun Turyński - przyp. red] wykryli je wyłącznie w miejscach plam krwi i dowiedli, przeprowadzając doświadczenia, że McCrone błędnie odczytał wyniki. Jakiś czas później także inni uczeni potwierdzili, że na całunie nie występują barwniki. Jak się okazało, nie była to wcale jedyna ani pierwsza pomyłka McCrone’a, który był wybitnym amerykańskim specjalistą w tropieniu falsyfikatów wśród dzieł sztuki. W 1974 roku zakwestionował autentyczność mapy Winlandii, obszaru w Ameryce Północnej, który został odkryty przez Wikingów. Wstępne jej datowanie, które wykonano w oparciu o badanie składu atramentu, wskazywało, że powstała około 1440 roku. Walter McCrone ogłosił jednak, że mapa jest fałszerstwem powstałym nie wcześniej niż w 1920 roku. W 1985 roku po wnikliwych analizach uczonych Uniwersytetu Kalifornijskiego stwierdzono, że mapa Winlandii jest jednak piętnastowiecznym autentykiem. Choć teoria McCrone’a o malowidle na sindonie została obalona z kretesem, wciąż jest chętnie wykorzystywana i powielana przez szukające sensacji media na całym świecie. I wciąż wprowadza w błąd tysiące osób. Pierwsze datowanie płótna (...) W 1978 roku władze kościelne wyraziły zgodę na poddanie Całunu Turyńskiego kompleksowym badaniom naukowym. Zdumiewające wyniki analiz naukowych, które opublikowano w 1981 roku, zaowocowały między innymi propozycją poddania sindonu badaniu służącemu określeniu jego wieku. Miało ono zostać przeprowadzone metodą izotopu węgla 14C. W 1988 roku światową prasę obiegło zdjęcie dwóch naukowców z ekipy badającej wiek sindonu z widoczną za ich plecami tablicą, na której widniał następujący zapis: "1260-1390!" Na pierwszych stronach gazet wydrukowane w różnych językach tytuły krzyczały wytłuszczoną czcionką: "Całun Turyński to średniowieczne fałszerstwo!" Wcześniejsze podejrzenia stały się teraz faktem naukowym. Jakiś czas wcześniej mikrobiolog Giovanni Riggi, za zgodą kard. Anastasio Ballestrero, wyciął z płótna turyńskiego próbkę o powierzchni ośmiu centymetrów kwadratowych i przekazał jej fragmenty trzem niezależnym zespołom badawczym w Zurychu, Oxfordzie i na Uniwersytecie Arizona w Tucson. Choć badania wszystkich czterech próbek (Uniwersytet Arizona dostał dwie) wskazywały na XIII i XVI wiek, wielu uczonych stało na stanowisku, że metoda izotopu węgla nie jest miarodajna. Mało tego, sam jej wynalazca Willard Frank Libby stwierdził, że metody radiowęglowej nie można stosować w odniesieniu do każdego przedmiotu. Podkreślał, że Całun Turyński jest silnie zanieczyszczony dymem świec oraz wosku, które wykazują dużą zawartość 14C. Dlatego też izotopy węgla zawieść mogą zupełnie. (...) W roku 1997 twarz człowieka z całunu zupełnie przypadkowo zobaczyła w telewizji Amerykanka Sue Benford. Owszem, słyszała o relikwii z Turynu, ale nigdy wcześniej nie widziała oblicza z sindonu. Jak wspominała po latach, nie mogła ani na moment zapomnieć o tej twarzy. Zaczęła szukać i studiować wszystkie dostępne publikacje o całunie. Gdy zapoznała się z ich treścią, uznała, że sindon w żadnym razie nie może być po prostu średniowiecznym fałszerstwem. Sięgnęła więc po specjalistyczne raporty naukowe sporządzone w oparciu o szczegółowe badania całunu na przestrzeni 21 lat. Zauważyła, że skrajny fragment płótna, z którego w roku 1988 pobrano próbkę do datowania, różni się strukturą. Jej prywatne badania - a zaznaczyć należy, że Sue Benford nie jest naukowcem w żadnej dziedzinie - wykazały, że próbka pobrana do datowania pochodziła z tej części tkaniny, którą dosztukowano do oryginału w trakcie jego naprawy. (O naprawach sindonu wiemy z zachowanych dokumentów. Część uszkodzeń relikwii powstała w wyniku pożaru, który miał miejsce w XVI wieku, a inne były skutkiem odcinania krawędzi płótna na relikwie). (...) Choleryczny ateista odkrywa błąd w datacji W 2000 roku pani Benford, przy wsparciu męża Josepha Marina, skontaktowała się z włoskimi syndonologami i przedstawiła im swoje odkrycie. Nie omieszkała również opowiedzieć o nim Rayowi Rogersowi, uczonemu z Los Alamos, który w 1978 roku był jednym z członków ekipy badającej całun. O ile ci pierwsi wysłuchali jej teorii z nieukrywanym zainteresowaniem, o tyle Rogers - jak sam stwierdził w jednym z wywiadów - w reakcji na jej opowieść dostał ataku szału. Dla tego wybitnego specjalisty z dziedziny termochemii próby przedstawienia hipotezy naukowej przez kogoś, kto ukończył zwyczajne studia, w dodatku z ową hipotezą zupełnie nie związane, brzmiały niczym bluźnierstwo. (...) Wkrótce Rogers odebrał telefon od jednego z rzymskich syndonologów. "Jeśli Benford i Marino nie mają racji, to po prostu im to udowodnij, Ray" - usłyszał w słuchawce. Dla świętego spokoju się zgodził. Nie miał pojęcia, że owa zgoda przewróci do góry nogami całe jego życie. Przyznaję, że Ray, a właściwie Raymond Rogers - to mój ulubiony syndonolog. Był on - bo niestety już nie żyje - wybitnym specjalistą w dziedzinie termochemii z Los Alamos, światowej sławy laboratoriów w Nevadzie, gdzie stworzono bombę atomową. Ten choleryczny ateista z tytułem profesora, który jako jeden z pierwszych został dopuszczony do badania relikwii z Turynu, w 1978 roku zakomunikował dziennikarzom, że nie wierzy w cuda, które zmieniałyby prawa natury i postrzega całun jedynie w kategoriach zabytku. Gdy w 1988 roku, po przeprowadzeniu datowania włókien z relikwii turyńskiej, naukowcy ogłosili, że obraz na całunie powstał w średniowieczu, Rogers, spodziewając się tego, potraktował ową wiadomość niczym dogmat i był gotów skoczyć do gardła każdemu, kto spróbowałby ów dogmat, choćby nieśmiało, kwestionować. Choć niemal przez całe swoje życie Ray nie wierzył w Boga, w marcu 2005 roku umarł z przeświadczeniem, że człowiek z całunu to Jezus Chrystus, Władca praw natury. Rogers przeszedł do historii nie tylko jako niezwykły naukowiec laboratorium o światowym prestiżu, ale również jako jeden z najwybitniejszych badaczy całunu. W Arizonie zachowano fragmenty próbek relikwii turyńskiej, które poddano badaniu metodą radiowęglową w 1988 roku. Nić wyciągniętą z tkaniny umieszczono pod mikroskopem, a ona niemal natychmiast rozdzieliła się na dwa cieńsze włókna. Jedno było bawełniane, a drugie lniane. Zupełnie tak, jak sugerowała Sue Benford, amatorka. Datowanie bawełny wykazało, że pochodzi ona z XVI wieku. Len okazał się pochodzić ze starożytności i jego powstanie umiejscowiono między I wiekiem przed Chrystusem a I wiekiem po Chrystusie. Odkrycie Sue Benford odmieniło życie Rogersa, które, niestety, kurczyło się w nieubłaganym tempie, gdyż uczony chorował na nowotwór. Ekspert z Los Alamos rozpoczął wyścig z czasem. Jeszcze przed śmiercią chciał wyraźnie obwieścić światu, że całun nie jest średniowiecznym fałszerstwem. On, który w 1978 roku podkreślał, że jest ateistą i za nic nie uwierzy w cuda zmieniające prawa natury, teraz powtarzał, iż dzieli go tylko krok od wiary w to, że człowiekiem z całunu jest Jezus Chrystus. Tuż przed śmiercią, w styczniu 2005 roku, zdążył opublikować w specjalistycznym periodyku "Thermochimica Acta" wyniki badań. Wykazały one, że datowana w 1988 roku próbka całunu zawierała obce nici wplecione w jego tkaninę. Zaznaczył także, że wplecione włókna upodobniono do reszty, pokrywając je barwnikiem osiąganym z korzenia marzany barwierskiej (Rubia tinctorum) i dlatego trudno było je dostrzec gołym okiem. Badania Rogersa dowiodły (zgodnie z postulatem Benford i Marina), że laboratoria w 1988 roku zamiast datować płótno całunowe, faktycznie datowały przyszytą do niego łatę. Trzy lata później, w roku 2008 ukazały się dwie kolejne prace podważające datowanie całunu izotopem węgla z 1988 roku. Autorami pierwszej byli Sue Benford i Joseph Marino, drugą napisał Robert Villarrel. W 2009 roku podobną publikację wydał profesor Giulio Fanti. Pod koniec 2011 roku światową prasę obiegła wiadomość, że ostatecznie ustalono autentyczność najsłynniejszej relikwii Turynu. -------------- Przytoczone fragmenty pochodzą z książki Aleksandry Polewskiej "Piątek, który zmienił wszystko. Męka Pańska w świetle zdumiewających odkryć i niezwykłych wizji mistycznych", Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2013