- Obowiązek chrześcijanina to stać przy prawdzie, choćby miała ona wiele kosztować, bo za prawdę się płaci. Tylko plewy nic nie kosztują. Za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić. Módlmy się, by nasze życie codzienne było przepojone prawdą - mówił ks. Popiełuszko, rozważając trzecią tajemnicę bolesną, czyli ukoronowanie Jezusa cierniem. - Chrześcijanin musi pamiętać, że bać się trzeba tylko zdrady Chrystusa za parę srebrników jałowego spokoju - dodał chwilę później. Po zakończeniu różańca wierni odmówili "Pod Twoją obronę" i modlili się do świętego Józefa, patrona rodziny i ludzi pracy. - Niech zasady ewangelii pracy, ewangelii sprawiedliwości i miłości społecznej kierują poczynaniami wszystkich ludzi w naszej ojczyźnie. Amen - tymi słowami ks. Jerzy Popiełuszko zakończył modlitwę. Z Bydgoszczy ks. Jerzy wyjeżdża o 21.30. Volkswagena Golfa prowadzi Waldemar Chrostowski, były komandos, który dla księdza Jerzego jest kierowcą i ochroniarzem. Ostatnio nawet u niego mieszka - po pożarze w domu Chrostowskiego. Na trasie do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, auto księdza wyprzedza nieoznakowany duży fiat, którym jadą trzej ludzie w mundurach MO. Nie są to jednak milicjanci, lecz członkowie Samodzielnej Grupy Operacyjnej "D" Służby Bezpieczeństwa: Grzegorz Piotrowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala. Ich szef, gen. Czesław Kiszczak, obchodzi w tym dniu urodziny. Esbecy zatrzymują prowadzonego przez Chrostowskiego Golfa. Ks. Popiełuszko zetknął się już dziś z milicjantami jadącymi cywilnym samochodem. Pod Warszawą funkcjonariusze zarzucili mu przekroczenie przepisów i nałożyli mandat. Tym razem na mandacie się nie kończy. Esbecy zabierają kierowcy kluczyki, sadzają go w fiacie i skuwają kajdankami. Ks. Jerzy otrzymuje niespodziewanie cios drewnianą pałką w głowę, zostaje związany i wrzucony do bagażnika. "Odnaleziono księdza" 30 października. W kościele św. Stanisława Kostki trwa wieczorna msza św. Już następnego dnia po porwaniu wiadomość o nim rozeszła się wśród znajomych ks. Jerzego. Jego matka dowiedziała się o wszystkim z "Dziennika". Odkąd informację o napadzie podała telewizja, wierni gromadzą się w parafii ks. Jerzego. Są tu nieprzerwanie od jedenastu dni. Modlą się o szczęśliwy powrót kapłana. Rządowe media podają niepełne komunikaty. Wiadomo o zatrzymaniu sprawców, MSW oficjalnie prowadzi poszukiwania. Do odprawiającego mszę ks. Andrzeja Przekazińskiego podchodzi przyjaciel ks. Popiełuszki, Jacek Lipiński. Podaje mu kartkę, na której zanotował podaną przed chwilą w telewizji wiadomość. Ks. Przekaziński domyśla się, o co chodzi, jednak celebruje dalej nabożeństwo. Około godziny 20, gdy msza dobiega już końca, zwraca się do wiernych: - Kochani bracia i siostry, dziś w wodach zalewu we Włocławku odnaleziono księdza... Wybucha płacz. - Któryś za nas cierpiał rany... - intonuje ks. Przekaziński. Wierni nie podchwytują śpiewu. Do mikrofonu podchodzi ks. Antoni Lewek. Próbuje znaleźć słowa pocieszenia i poleca miłosierdziu Bożemu duszę ks. Jerzego. Tortury 2 listopada. Na dzień przed pogrzebem Jacek Lipiński oraz dwaj księża z warszawskiej kurii dokonują identyfikacji zwłok. Spodziewali się strasznego widoku, ale to, co zobaczyli, przeszło ich najgorsze obawy. Twarz ks. Popiełuszki ma kolor fioletowo-czarny, jest całkowicie opuchnięta, prawie nie można jej rozpoznać. Język pocięto lub wyrwano. Dłonie noszą ślady miażdżenia. We włosach znajduje się muł rzeczny. Nogi są otarte. Według jednego z księży, przeprowadzający sekcję zwłok lekarz stwierdził, że nie widział jeszcze ciała, które miałoby tak zmasakrowane narządy wewnętrzne. Ks. Jerzy związany był węzłem samoduszącym, zaciskającym się na szyi z każdym ruchem. Biegli nie potrafili stwierdzić, czy ofiara żyła, w momencie wrzucenia do wody, czy udusiła się wcześniej. Tego, w jakich dokładnie okolicznościach zamordowany został ks. Jerzy Popiełuszko, tak naprawdę nie wiemy do dziś.