Historię kard. Stanisława Dziwisza trzeba napisać od nowa w świetle trzech faktów: opublikowanego przez Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej 10 listopada "Raportu Stolicy Apostolskiej na temat wiedzy i sposobu podejmowania decyzji w sprawie byłego kardynała Theodore'a Edgara McCarricka (1930-2017)", wyemitowanego 9 listopada przez TVN 24 reportażu Marcina Gutowskiego "Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza" oraz komunikatu Nuncjatury Apostolskiej w Polsce z 6 listopada w sprawie kard. Henryka Gulbinowicza. Dwa pierwsze fakty ostatecznie pogrążają kard. Dziwisza, trzeci wskazuje na początek nowej polityki Watykanu wobec nadużyć seksualnych, jakich w przeszłości sami dopuścili się polscy biskupi, bądź krycia przez nich przestępców seksualnych. Trzy ważne fakty Najpoważniejszy jest oczywiście raport w sprawie McCarricka, który watykański sekretarz stanu kard. Pietro Parolin opatrzył takim oto komentarzem: "Publikujemy raport z bólem z powodu ran, jakie sprawa ta wywołała u ofiar, ich rodzin, w Kościele w Stanach Zjednoczonych, w Kościele powszechnym". Dziennikarz "National Catholic Reporter" Joshua McElwee swoją analizę 450-stronicowego raportu zatytułował jednoznacznie: "Wybuchowy watykański raport w sprawie McCarricka obwinia głównie Jana Pawła II". Spokojna lektura tego obszernego tekstu w istocie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Błyskotliwa i dla wielu niezrozumiała kościelna kariera Theodore'a McCarricka, pozbawionego w lutym 2019 r. godności kardynalskiej i wydalonego ze stanu kapłańskiego, nie byłaby możliwa bez osobistego zaangażowania wybranego w 1978 r. na papieża Karola Wojtyły. Istotną rolę odegrał tu również osobisty sekretarz Jana Pawła II, dzisiejszy emerytowany kardynał, Stanisław Dziwisz. Jan Paweł II wymieniony został w dokumencie 111 razy, Dziwisz - 45 razy. Nazwisko innego wpływowego purpurata, kard. Angela Sodana, pojawia się 26 razy. To wymowna statystyka. Na dokładną analizę zawartości raportu trzeba poczekać, ale jedno jest pewne - mit nieskazitelnego papieża i jego dobrodusznego sekretarza runął jak domek z kart. Co ważne, ten bezlitosny ogląd obu postaci zawdzięczamy jednemu z najważniejszych urzędów watykańskich. Czy to oznacza początek procesu "odświęcenia" i "odbeatyfikowania" Karola Wojtyły? Na to pytanie jeszcze za wcześnie. Jednak możemy powiedzieć, że na pomniku "największego Polaka" pojawiła się głęboka rysa. I być może bez Dziwisza tej rysy by nie było. Co oznacza zdecydowane stanowisko Watykanu w sprawie kard. Henryka Gulbinowicza? To ciekawy, choć lakoniczny dokument, który warto uważnie przeczytać. Poinformowano w nim, że "w wyniku przeprowadzenia dochodzenia w sprawie oskarżeń wysuwanych pod adresem kard. Henryka Gulbinowicza oraz po przeanalizowaniu innych zarzutów dotyczących kardynała Stolica Apostolska podjęła w stosunku do niego decyzję o zakazie uczestnictwa w jakichkolwiek celebracjach lub spotkaniach publicznych oraz używania insygniów biskupich". Kardynał został też pozbawiony prawa do nabożeństwa pogrzebowego w katedrze i pochówku w katedrze. Nakazano mu również wpłacenie "pewnej sumy pieniędzy jako darowizny na działalność Fundacji św. Józefa powołanej przez Konferencję Episkopatu Polski w celu wspierania działań Kościoła na rzecz ofiar nadużyć seksualnych, pomocy psychologicznej oraz prewencji i kształcenia osób odpowiedzialnych za ochronę nieletnich". Jak na watykańskie stosunki to kara wyjątkowo dotkliwa, choć nie do końca wiadomo, czy Gulbinowicz zdaje sobie sprawę z tego, co go spotkało. Ma 97 lat, przebywa w szpitalu, a jego stan określa się jako poważny (artykuł został napisany jeszcze przed śmiercią kard. Gulbinowicza - przyp. red.). Jednak nie sam Gulbinowicz jest ważny, chodzi bardziej o miejsce, jakie zajmował i nadal zajmuje w polskim Kościele. To kara symboliczna, dotykająca wszystkich, którzy dzięki niemu osiągnęli znaczące stanowiska w Kościele. Część z nich, np. zdymisjonowany za krycie księdza pedofila bp Edward Janiak czy emerytowany już abp Sławoj Leszek Głódź, zeszła z kościelnej sceny w niesławie. Można zasadnie domniemywać, że okres ochronny dla polskich hierarchów się skończył. Wspomniany reportaż "Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza" oznacza, że owa druga twarz - skorumpowanego i chroniącego pedofilów sekretarza polskiego papieża - jest tą, która na stałe przylgnie do Dziwisza. Poniższa historia ukazuje szerszy kontekst zaskakującej kariery urodzonego w 1939 r. w Rabie Wyżnej duchownego. Wszystko miało swoją cenę Kard. Stanisław Dziwisz trafił na czołówki światowych mediów za sprawą reportażu opublikowanego 15 października 2020 r. na opiniotwórczym portalu pisma postępowych katolików amerykańskich "National Catholic Reporter". Tekst polskiego dziennikarza, Szymona Piegzy, nie był jednak okolicznościowym reportażem przypominającym bliskie Dziwiszowi daty, które zmieniły jego życie. Jak wiadomo, 100 lat temu urodził się Karol Wojtyła, mąż opatrznościowy, który wprowadził Stanisława Dziwisza na światowe salony katolicyzmu. Od czasu wyboru Wojtyły na papieża 16 października 1978 r. wszyscy, którzy chcieli się ogrzać w cieple polskiego papieża, musieli zadbać o dobre relacje z don Stanislao, jak nazywali papieskiego sekretarza Włosi, dla których jego nazwisko było nie do wymówienia. Czasem chodziło o pamiątkowe zdjęcie, czasem o miejsce na porannej mszy w prywatnej kaplicy papieża. W większości były to zwykłe zabiegi marketingowe, gwarantujące papieżowi popularność i wyrażające autentyczne przywiązanie do jego osoby, i nie łączyły się z jakimiś dodatkowymi opłatami. Jednak bywało inaczej, co też jest udokumentowane, choć niezbyt dokładnie. Jak wiadomo, finanse Watykanu należą do pilnie strzeżonych tajemnic i już kolejny papież ma problem z ich poznaniem. Z tą tajemnicą nie inaczej jest w przypadku don Stanislao. W Rzymie mówiono, że ci, co chcieli zasiadać w pierwszych rzędach na środowych audiencjach Jana Pawła II, gotowi byli płacić Dziwiszowi nawet 5 tys. dol. Jeśliby tę kwotę pomnożyć przez długie lata sekretarzowania polskiemu papieżowi, to uzbierają się setki milionów dolarów. Wiele znaków zapytania rodzi ofiarowywanie krwi i pamiątek po papieżu (handlowanie nimi, jak mówi wielu). Wątek finansowy to najmniej poznana sfera działalności Dziwisza, tej tajemnicy pilnie strzeże nie tylko sam don Stanislao, ale i cała struktura kościelna. Dwóch autorów, Gerald Renner i Jason Berry, w książce "Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za pontyfikatu Jana Pawła II" dokładnie opisało trwającą dziesięciolecia bezkarność Marciala Maciela, założyciela Legionu Chrystusa, który miał zawsze łatwy dostęp do Jana Pawła II. Ciągle jeszcze oczekuje na opisanie kariera byłego kardynała Theodore'a McCarricka, choć watykański raport w jego sprawie część tajemnicy ujawnia. Wszystko miało swoją cenę. Najwyżej cenioną walutą była wierność doktrynie, a dokładniej rzecz ujmując, konserwatywnej wizji seksualności, i bezkrytyczna wierność papieskiemu nauczaniu. Te dwa wymiary katolicyzmu stały się wyznacznikiem doktryny Jana Pawła II. Stanisław Dziwisz miał bezbłędne wyczucie oczekiwań suwerena. Podejrzani o brak wierności nie byli dopuszczani przed papieskie oblicze, nie mogli też liczyć na żadne urzędy, a często tracili nawet katedry uniwersyteckie. Boleśnie przekonał się o tym już w 1979 r. jeden z najbardziej znanych teologów katolickich Hans Küng, który otworzył długą listę teologów oskarżanych o odejście od prawowiernej doktryny. Zresztą nie wszyscy o ten dostęp się starali. Mówiąc krótko, katolicyzm za polskiego papieża stał się religią dworską z wszystkimi tego konsekwencjami. Główną rolę w owym dworskim ceremoniale odgrywał osobisty sekretarz papieża. Kardynał obnażony Nie o tym jednak traktował tekst Piegzy. Mówił o czymś zupełnie innym. Już jego tytuł zdradzał treść: "Potężny polski kardynał Dziwisz oskarżony o tuszowanie przypadków pedofilii". Jak się wydaje, tym razem Dziwisz się nie wywinie, a jego atak na ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (zdaniem kardynała głównego winowajcy całego zamieszania) wskazuje, że zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności. Tyle że trafiła kosa na kamień, ks. Isakowicz-Zaleski w coraz liczniejszych i śmielszych wywiadach obnaża kłamstwa Dziwisza. Janusz Szymik, główny bohater wspomnianego reportażu, napisał list do papieża Franciszka i ma nadzieję, że cały polski episkopat poda się do dymisji. Ten list został upubliczniony 8 października i żyje już własnym życiem. Pisze Szymik: "Obecnie, kiedy upubliczniłem swoją historię, kard. Dziwisz nie pierwszy raz zaprzecza, by miał jakikolwiek związek z tuszowaniem nadużyć na tle seksualnym. Wszyscy jednak wiemy, że poczynając od lat 90., odkąd Jan Paweł II podupadł na zdrowiu, w Watykanie wiele od niego zależało. Dziś zaprzecza, że otrzymał od ks. Zaleskiego list w sprawie ofiar, w tym moje świadectwo". Swój list kończy wezwaniem do działania: "Niestety, po 27 latach walki o sprawiedliwość straciłem już wiarę, że polscy biskupi i arcybiskupi są w stanie poradzić sobie z problemem wykorzystywania seksualnego i że mają chęć i odwagę, by go rzetelnie wyjaśnić. Dlatego idąc za propozycją kard. Dziwisza, proszę Cię, Ojcze Święty, o powołanie niezależnego składu takiej komisji i jak najszybsze wyjaśnienie mojej sprawy. Chcę, żeby podobnie jak bp Tadeusz Rakoczy został przykładnie ukarany". I tak powinno się stać. Sprawa jest tym pilniejsza, że chodzi o "kustosza pamięci św. Jana Pawła II", jak Dziwisz lubi się określać. A jeśli byłby przyzwoity, to powinien przynajmniej przeprosić ofiarę własnych zaniedbań. Nie ma bowiem przesady w mówieniu i pisaniu, że od 1978 r. polskim Kościołem katolickim rządził sekretarz Jana Pawła II i to on ponosi współodpowiedzialność za to, co w tym Kościele się działo, zwłaszcza za ciemne tego strony. Robił bowiem wszystko, co w jego mocy, by wiele spraw nie wylądowało na biurku polskiego papieża. Dzisiaj już wiemy, że papieski sekretarz mógł naprawdę wiele. Zostało to dokładnie opisane zwłaszcza przez dwóch Amerykanów, dominikanina Thomasa Doyle'a i dziennikarza Jasona Berry'ego. Ten pierwszy od wczesnych lat 80. jest obrońcą ofiar nadużyć seksualnych drapieżców w sutannach, drugi zaś autorem przełomowych książek związanych z mroczną postacią założyciela Legionu Chrystusa, Marciala Maciela Degollada. W obu tych narracjach Dziwisz pojawia się wielokrotnie jako człowiek utrudniający dostęp ofiar i ich obrońców do Jana Pawła II. Swoistym podsumowaniem dziesiątków lat dziennikarskiego śledztwa i aktywności obrońców ofiar pedofilów w sutannach jest raport w sprawie McCarricka, który rzuca światło na praktyki tuszowania i chronienia pedofilów. (...) Najważniejsza w tej dramatycznej historii jest postać Janusza Szymika, ofiary seryjnego pedofila ks. Jana Wodniaka. Ten ksiądz przez dziesięciolecia nie tylko cieszył się powszechnym szacunkiem w Międzybrodziu Bialskim, ale też szczycił przyjaźnią hierarchów krakowskiego Kościoła. Przez kilka lat pełnił zaszczytną funkcję kapelana kard. Franciszka Macharskiego. Sprawa zyskała dodatkowe nagłośnienie dzięki sporowi między ks. Isakowiczem-Zaleskim a kard. Dziwiszem. Dotyczy on tego, czy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski dostarczył w 2012 r. kard. Dziwiszowi list obciążający ks. Wodniaka. Dziwisz zasłaniał się brakiem pamięci, Isakowicz-Zaleski przytaczał zaś niezbite dowody, że tak właśnie się stało. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, że kardynał zdecydował się na dłuższą rozmowę z dziennikarzem TVN 24 Piotrem Kraśką, w której zamierzał wszystko wyjaśnić. Emisja tej rozmowy 20 października okazała się prawdziwą katastrofą wizerunkową kardynała - odsłoniła wszystkie słabości sekretarza Jana Pawła II i "strażnika jego dziedzictwa". Celnie nazwała tę rozmowę katolicka teolożka Zuzanna Radzik, publikując następnego dnia na portalu młodych lewicowych katolików Kontakt tekst zatytułowany "Kardynał obnażony". Radzik kończy go interesującą uwagą, której nie powstydziłby się najbardziej nieprzejednany antyklerykał: "Ciężko mi się ekscytować tym wywiadem, bo jest pełen dokładnie tego, czego się spodziewałam: niezrozumienia lub nieprzyznawania wagi problemu oraz, co za tym idzie, braku impulsu nawrócenia i oczyszczenia, a także ubranego w wytarte frazy krętactwa służącego chronieniu siebie i dawnego przełożonego". I ostatnie zdanie: "Nie czekajcie już na nic, porzućcie złudzenia. Czas na czyszczenie struktur, pociąganie do odpowiedzialności i głęboką reformę Kościoła". W podobnym tonie wypowiedział się Tomasz Terlikowski, a wpis zatytułowany "Kardynał Dziwisz, czyli ucieczka od odpowiedzialności" ukazał się na portalu katolickiej "Więzi". Pisze Terlikowski: "Mam nieodparte wrażenie, że to nie redaktor Piotr Kraśko zaorał kardynała. On zaorał sam siebie. Udawaniem, brakiem umiejętności wzięcia odpowiedzialności, mową-trawą". I dodaje w ironicznym tonie: "Tak, to jest takie ludzkie, każdy z nas próbuje uciec od odpowiedzialności, od swoich grzechów, od tego, w czym zawiódł. To jakoś zrozumiałe, ale nie trzeba udzielać wywiadu, żeby pokazać, że nie widzi się ofiar i że jedyne, o czym się myśli, to ucieczka od odpowiedzialności". Moim zdaniem z powyższego wynika jedno: Dziwisz jest nie tylko twarzą polskiego Kościoła katolickiego. Ten Kościół jest właśnie taki jak sekretarz Jana Pawła II. Celebrujący swoją niezbywalność w przestrzeni publicznej i jednocześnie unikający jakiejkolwiek odpowiedzialności za własne uchybienia. Co więcej, każdą próbę zwrócenia na nie uwagi traktuje jako osobisty afront i atak na pamięć świętego papieża. Jak widać, sami katolicy stracili serce do sekretarza Jana Pawła II. Czas się zastanowić, jak do tego doszło, bo przecież nie może być tak, że jeden, nawet najmniej przemyślany wywiad odsłania nam zaskakującą prawdę o człowieku. Ten wywiad to raczej zwieńczenie długiej drogi życiowej Dziwisza. I nie pomoże mu już linia obrony oficjalnych mediów kościelnych z biuletynem KAI na czele, który niepodpisaną relację z nieszczęsnego wywiadu zatytułował: "Kard. Dziwisz: Chcą przerzucić na mnie odpowiedzialność". Przypominam, że chodzi tu głównie o sprawę krycia ks. Jana Wodniaka, pedofila, który dzięki temu, że przez lata unikał odpowiedzialności, krzywdził kolejne ofiary. W kwestii zaś szczególnie głośno podnoszonych wysokich opłat od znanych i notorycznych pedofilów, takich jak założyciel Legionu Chrystusa Marcial Maciel Degollado, pamięć akurat Dziwiszowi wróciła z wyjątkową jasnością, gdyż powiedział, że słyszał o tym, że wina jest zrzucana na niego i na Jana Pawła II: "Na miłość boską, nigdy takich pieniędzy nie widziałem. A jeśli składał, to nie wiem gdzie". Prawdopodobnie i te sprawy zostaną niebawem wyjaśnione. "Dziwisz kontrolował Mokrzyckiego" - ciąg dalszy na następnej stronie.