Zaczęło się od listu do prasy jednego z rodziców, którego syn, nieco otyły, siedzi z tego powodu zawsze na ławce rezerwowych. A chciałby tez wyjść na boisko. Trener uważa, że jego obecność mogłaby jedynie drużynie zaszkodzić i skazuje go na rolę kibica. Ojciec chłopca protestuje, twierdząc, że szkolny klub piłkarski to nie reprezentacja Włoch i zagrać w nim powinien każdy, kto ma na to ochotę. Opinię tę podziela biskup Livorno Simone Giusti. Chce on stworzyć sieć drużyn przyparafialnych - dawniej powiedzielibyśmy po prostu podwórkowych - by kopać piłkę mogli także ci, z którymi fachowcy nie wiążą żadnych nadziei. Chłopcy z nadwagą, niezdarni, nie mający za grosz piłkarskiego talentu. Każdy ma prawo rozerwać się na boisku, twierdzi hierarcha. I zapowiada, że marzy mu się drużyna złożona z samych nieudaczników. Prasa zgadza się, że już na tym pierwszym, szkolnym etapie ewentualnej piłkarskiej kariery małych Włochów panują niezdrowe obyczaje, jakby chodziło o grę w narodowej kadrze. Przy okazji przypomina się, że Antonio Cassano przez długi czas bezskutecznie starał się o przyjęcie do amatorskiego klubu. Nie udawało mu się, ponieważ uchodził za niedołęgę.