Strachy na Lachy wreszcie nagrały świetny album, pierwszy tak dobry od pięciu lat, czyli od czasów "Piły tango". Nawet sieroty po Pidżamie Porno będą zadowolone. Do zespołu Grabaża stosunek mam szczególny. Był czas, kiedy "Piła tango" nie wychodziła z mojego odtwarzacza. Album zanotował ze sto odsłuchań, dzielnie odpierając ataki Jamesa Blunta forsowanego przez współlokatorkę. Narażałem nasze relacje na kolejne ciche dni, by jeszcze raz ("ostatni") posłuchać opowieści o "Niecodziennym szczonie" czy ponucić o przeciągu, który "trzaska złudzeniami". Dwa kolejne albumy z coverami były niezłe, ale rozczarowywały (tu nie ma sprzeczności). Nie byłem zaskoczony, że na niedawnym koncercie w Krakowie chłopcy nie zagrali ani jednego utworu z płyty "Zakazane piosenki". "Dodekafonia" to album od początku do końca autorski. Nie zmieścił się ani jeden cover, co jest precedensem w dyskografii grupy. Wszystkie 11 tekstów i melodii to dzieła Grabaża i nie mam wątpliwości, że ten nieco zblazowany już muzyk z Poznania jest w najwyższej formie od lat. Teksty, prowokacyjnie ocierające się o grafomanię, balansujące na granicy potoczności i erudycji, imponują bogactwem absurdalnych metafor i ślicznych, poetyckich fraz. "Nasze usta z tortu tortury/ Wiśnieją ranem od zacałowania/ Niewyraźne oczu trójkąty/ Donkiszocieją od niezamykania" - słyszymy w piosence "Dziewczyna o chłopięcych sutkach". Nawet nie będę udawał, że rozumiem, o co chodzi na przykład tutaj: "Zwykła swojska parasolka/ Zaciska się w piąstkach/ Za stara do wojska/ Brudny ryj z wąsem". Ale im mniej rozumiem, tym bardziej mi się podoba. Piąta płyta Strachów jest najbardziej gitarową z dotychczasowych. Fani Pidżamy Porno poczują się jak u siebie, wśród dźwięków utworu "Twoje oczy lubią mnie". Również "Żyję w kraju" trochę do czasów Pidżamy nawiązuje - zwłaszcza takim dość naiwnym buntem przeciw systemowi. Na "Dodekafonii" znacznie rzadziej niż dotychczas słyszymy za to akordeon czy flet, również elektronika została nieco ograniczona w stosunku do "Autora" i "Zakazanych piosenek". Aranżacyjnie jest to zatem płyta bardziej jednolita, ale w żadnym wypadku monotonna. Największym atutem albumu jest to, że każda z 11 piosenek ma swój charakter, jest oddzielną opowieścią. Grabaż dopilnował, by kompozytorskie patenty, nawet te sprawdzone, nie powtarzały się. Dzięki temu utwory nie zlewają się w jedną papkę, a przykuwają uwagę swoją odrębnością (taka też, poniekąd, jest idea dodekafonii). Świetnym pomysłem było zaangażowanie Natalii Fiedorczuk do zaśpiewania w "Dziewczynie o chłopięcych sutkach". Od razu przypomniały się stare, dobre czasy, gdy Strachy dysponowały kobiecym chórkiem. Ładny wokal Fiedorczuk dodaje wspomnianej piosence zmysłowości i trochę tajemnicy. Warto też zwrócić uwagę na długi, ponad ośmiominutowy utwór zamykający album - "Radio Dalmacija" - z psychodelicznym finałem, zawierającym liczne autocytaty Grabaża, przeplatane mantrycznie powtarzaną frazą "Chce mi się spać". Wypada życzyć sobie i Grabażowi, by zawsze był taki senny. 9/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!