Slash wystąpił w Krakowie 20 listopada pod szyldem Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators. To kontynuacja rozpoczętej w 2010 roku solowej kariery, tyle że ze stałym wokalistą, znanym z grupy Alter Bridge, i stałym zespołem, który na potrzeby występów ze Slashem został nazwany The Conspirators. W 2014 roku w takim właśnie składzie wydali swój drugi album "World On Fire", który wylądował na 10. miejscu listy "Billboardu". Czy Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators to projekt na lata czy jedynie efemeryda? Od tego zaczęliśmy rozmowę ze słynnym gitarzystą. - Obecnie pracujemy nad materiałem na kolejną płytę. W dalszą przyszłość nie wybiegam. Nie wyobrażam sobie, co będzie za kilka lat. Na pewno będzie płyta i na pewno będzie kolejna trasa. Zamierzamy robić to, co teraz. Nie da się nie zauważyć, że między Slashem a Mylesem Kennedym pojawiła się nić porozumienia, niekoniecznie oparta na wzajemnej nienawiści, jak to w rockowych zespołach bywa. - Myles Kennedy jest świetnym, utalentowanym facetem, z którym fantastycznie się współpracuje. To również znakomity autor tekstów i po prostu fajny człowiek. Wszystko między nami zagrało jak należy - zachwala tę relację Slash. Muzyk przyznaje, że razem z Mylesem i zespołem koncertują bez wytchnienia. - Pracujemy bardzo dużo, gramy sześć koncertów tygodniowo w różnych krajach. Jeśli akurat nie jesteśmy na scenie albo nie przygotowujemy się do występu, to pewnie śpimy - śmieje się były gwiazdor Guns N' Roses. Slash nie ukrywa, że taki rytm pracy mocno daje w kość. - Tak naprawdę czuję się wykończony przez cały czas. Ale koncerty same w sobie są bardzo motywujące - zapewnia i dodaje, że w utrzymaniu formy pomagają ćwiczenia na siłowni. Spoglądając na biceps Slasha, dajemy temu wiarę. - Granie koncertu jest naprawdę wymagającym fizycznie zajęciem i musisz mieć pewność, że jesteś do tego przygotowany. Starasz się więc robić coś, co utrzymuje cię w formie - wyjaśnia artysta. Korzystając z okazji, podpytaliśmy Slasha o przyszłość zespołu Velvet Revolcer, którego działalność po odejściu wokalisty Scotta Weilanda w 2008 roku została zawieszona. A dodajmy, że w Velvet Revolver występują kumple Slasha z Guns N' Roses - basista Duff McKagan i perkusista Matt Sorum. - Przez cały czas szukamy wokalisty, ale wciąż nie znaleźliśmy odpowiedniej osoby. Velvet Revolver to nie jest zamknięty rozdział - zapewnia Slash. Choć na wznowienie działalności przez grupę trzeba będzie poczekać, lekko licząc, przynajmniej dwa, trzy lata. Bo tyle przecież zajmie Slashowi nagranie i promocja kolejnego albumu z Mylesem i The Conspirators, a następnie światowe tournee. Slash co prawda nie lubi rozmawiać o Guns N' Roses, a zwłaszcza o pewnym rudowłosym wokaliście, to jednak udało nam się namówić gitarzystę na wspominki związane z początkami kariery przypadającymi na początek lat 80. - Kalifornijska scena rockowa w latach 70. i 80. tętniła życiem. Ja wychowywałem się w Los Angeles i mogłem to wszystko obserwować. Gdy zacząłem pracować z Axlem, Duffem, Izzym i Steve'em, pojawiło się między nami coś, co nas mocno wciągnęło i co było tak naprawdę w opozycji do tego, co działo się na scenie w Los Angeles. Udało mi się trafić do właściwiej ekipy, gości, z którymi możesz robić muzykę, jaką chcesz robić. To było ekscytujące i nie miało dla nas znaczenia, co robią inni - opowiada nam Slash spod swoich ciemnych okularów i burzy loków.