10 listopada ukaże się pierwsza od 20 lat i zarazem ostatnia płyta w dyskografii Pink Floyd - "The Endless River". David Gilmour i Nick Mason, którzy po śmierci Ricka Wrighta i odejściu z zespołu Rogera Watersa w 1985 roku są jedynymi aktualnymi członkami Pink Floyd, chcą tym albumem upamiętnić swojego przyjaciela i znakomitego muzyka-klawiszowca. Na płycie znów usłyszymy jego piękną grę - "The Endless River" zawierać będzie nagrania z początku lat 90., kiedy to zespół pracował nad albumem "The Division Bell". Gilmour, Mason i Wright zarejestrowali wtedy kilkadziesiąt godzin instrumentalnego materiału, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Ten szczególny hołd dla Ricka Wrighta prowokuje do przyjrzenia się jego roli w zespole Pink Floyd. W zespole, który współzakładał w 1965 r. jako zafascynowany jazzem student architektury (architekturą zafascynowany jakby mniej, po roku zrezygnował z tego kierunku na rzecz London College Of Music). Do opisu stylu gry Ricka Wrighta najczęściej używa się takich słów jak "monumentalny" i "posępny". Wright nie bawił się w tandetne popisy wirtuozerskie, zamiast tego tworzył majestatyczne pejzaże zabarwione nutą niepokoju i grozy. Wright, oprócz tego, że, najzwyczajniej w świecie, odpowiadał za klawiszowe partie w utworach Pink Floyd, to od czasu do czasu sam przejmował ster komponowania - jego najbardziej znaczące dzieła to "The Great Gig In The Sky" i "Us And Them" z albumu "The Dark Side of the Moon". Nie sposób pominąć znaczenie partii Richarda w ikonicznych utworach, które podpisane są nazwiskami wszystkich członków Pink Floyd: "Time", "Echoes" czy "Shine On You Crazy Diamond" (pod tym ostatnim, gwoli ścisłości, podpisani są Waters, Gilmour i Wright). Sprawdź tekst utworu "Echoes" w serwisie Tekściory.pl! Fani Pink Floyd doskonale znają nie tylko grę, ale również wokal Ricka Wrighta, który śpiewał już na samym początku kariery grupy - w utworach "Astronomy Domine" i "Matilda Mother", a później m.in. w "Time", razem z Gilmourem. "W ogniu dyskusji o tym, kto lub co stanowi Pink Floyd często zapominano o ogromnym wkładzie Ricka. Jego łagodne i bezpretensjonalne - gra i głos - były kluczowymi składnikami najbardziej charakterystycznego brzmienia Pink Floyd" - oświadczył David Gilmour po śmierci klawiszowca w 2008 roku. "W ogniu dyskusji o tym, kto lub co stanowi Pink Floyd"... Te słowa to oczywisty przytyk wobec Rogera Watersa, byłego lidera grupy, który po odejściu z zespołu buńczucznie oznajmił: "Pink Floyd to ja". To właśnie Roger Waters wyrzucił Ricka Wrighta z zespołu podczas prac nad albumem "The Wall" (1979 r.). W zależności od tego, kogo pytamy, usłyszymy różne wersje tego zdarzenia. Roger Waters przekonywał, że Rick Wright nie przykładał się do swojej pracy, że trzeba było za niego komponować partie klawiszy na "The Wall", a w kontaktach osobistych był rzekomo nie do zniesienia. Ponadto miał ponoć problemy z uzależnieniem od używek - alkoholu i narkotyków. Waters twierdzi, że decyzję o wywaleniu Wrighta poparli pozostali członkowie Pink Floyd. Pozostali członkowie Pink Floyd absolutnie wypierają się współodpowiedzialności, choć Gilmour przyznaje, że w tamtym okresie Wright "pogubił się". Jednak decyzję o usunięciu Ricka z Pink Floyd nazywają niesprawiedliwą. Co więcej, Nick Mason ujawnił, że zostali przez Watersa zaszantażowani. Albo Rick odejdzie, albo płyta się nie ukaże - taką alternatywę mieli dostać borykający się z problemami finansowymi muzycy. Rick Wright w wywiadzie dla magazynu "Mojo" sugerował, że zachowanie Watersa było wyrazem jego autorytarnych rządów, jakie zapanowały wtedy w Pink Floyd. Ponieważ Waters nie chciał dzielić się władzą, Wright coraz bardziej dystansował się od swojego niegdyś najlepszego przyjaciela. Roger miał grozić Rickowi, że nie zapłaci mu za "The Wall", ponieważ nie uczestniczy w produkcji. Gdy w końcu zaczął uczestniczyć i proponować swoje rozwiązania - został usunięty. Wersji z uzależnieniami stanowczo zaprzeczył. Trzymajmy się więc faktów. Faktem jest, że Rick Wright został usunięty z Pink Floyd, a następnie zatrudniony przez Pink Floyd jako... muzyk sesyjny na trasie koncertowej. Upokorzony Wright, pamiętając niepowodzenie swojej solowej płyty "Wet Dream" (1978 r.), pokornie zgodził się na taki układ. Gdy przyszło do nagrywania "The Final Cut" (1983 r.), Rick Wright nie został zaproszony do studia - nawet jako muzyk sesyjny. Dopiero odejście Rogera Watersa, a także wygrana przez Gilmoura i Masona batalia o prawa do szyldu Pink Floyd sprawiły, że otworzyła się powrotna furtka dla Wrighta. Początkowo jego status był niejasny. We wkładce albumu "A Momentary Lapse of Reason" (1987 r.) wymieniony był mniejszą czcionką niż David Gilmour i Nick Mason - podobno z powodów formalnych. Dopiero przy "The Division Bell" (1994 r.) nastąpiła jego pełna i oficjalna rehabilitacja w roli członka Pink Floyd. Sprawdź tekst utworu "Time" w serwisie Tekściory.pl! Po wydaniu "The Division Bell" i światowej trasie koncertowej Rick Wright wydał swój drugi solowy album - "Broken China" (1996 r.), dedykowany... trzeciej żonie. Rick Wright musiał świetnie grać w karty, gdyż jego życie uczuciowe było wyboiste. Dość powiedzieć, że ze wspomnianą trzecią żoną, Mildred "Millie" Hobbs, rozstał się na rok przed śmiercią. Swoim trzem żonom w spadku nie zostawił ani centa, natomiast fortunę wartą 24 mln funtów przekazał trójce potomków - Gali, Jamiemu i Benowi. Ostatnie lata swojego 65-letniego życia spędził we Francji i na jachcie, którym zwiedzał Wyspy Dziewicze. Sielankę przerywał tylko po to, by towarzyszyć Davidowi Gilmourowi w studiu czy podczas tras koncertowych. "Zagram cokolwiek i kiedykolwiek David tylko zechce. Jestem bardzo szczęśliwy, mogąc z nim grać" - komentował. Gilmour zaprosił Wrighta do nagrania solowego albumu "On an Island" (2006 r.), a następnie zabrał go ze sobą na trasę koncertową, podczas której panowie wystąpili w Gdańsku. Zapis tego koncertu na DVD ukazał się tydzień po śmierci muzyka. Rick Wright zmarł na nowotwór 15 września 2008 roku. Hołd artyście złożył m.in. Roger Waters. "Byłem bardzo zasmucony wiadomością o przedwczesnej śmierci Ricka. Wiem, że był chory, ale koniec przyszedł nagle i jest dla mnie szokiem. Nieoceniona jest waga i wpływ jego muzycznego głosu na Pink Floyd w latach 60. i 70. Jego intrygująca, czerpiąca z jazzu muzyka była wszechobecna w każdym naszym wspólnym przedsięwzięciu. Jego wrażliwość na harmonię, progresywność była naszą opoką. Jestem wdzięczny, że koncert na Live 8 w 2005 roku dał mi możliwość spotkać się z nim po raz ostatni. Żałuję, że tych spotkań nie było więcej".