Tegoroczne albumy Jacka White'a (36 l.) i Norah Jones (33 l.) przypominają, jak genialne jest to pokolenie, choć nie da się oczywiście zmierzyć zawartości geniuszu w danej dekadzie, a wręcz można zakładać, że w każdym okresie talentu jest tyle samo. Pytanie co z tego talentu powstaje, a przede wszystkim co zostaje. Na zawsze. Jack White ma szanse zostać zapamiętany jako prekursor tzw. nowej rockowej rewolucji. Garażowe, pierwotne, pozbawione skrupułów szarpanie strun w ramach The White Stripes stało się częścią kanonu, zainspirowało kolejnych. Z kolei Norah Jones na długo przed Amy Winehouse zwiastowała modę na retro brzmienia sięgające nie jedną, nie dwie, a kilka dekad wstecz. W jej jazzującym głosie zakochali się ci, którzy mieli już dość coraz bardziej podobnych do siebie hitów z list przebojów; jej smoothjazzowa twórczość stała w kontrze do swoich czasów, do okresu, w którym popowi producenci zaczęli stawać się superproducentami. Ale nie na stawaniu okoniem polega fenomen tego pokolenia, bo pierwiastka buntu - na jakiejkolwiek płaszczyźnie - jest w nich stosunkowo mało, raczej śladowe ilości. Dzisiejsi 30-latkowie okazali się bardzo grzecznymi artystami. Chris Martin (35 l.) z Coldplay czy Brandon Flowers (30 l.) z The Killers to prawdziwi dżentelmani rocka, nie zasłynął żadnymi wielkimi skandalami również szalony skądinąd Matt Bellamy (33 l.) z Muse. Po tylu latach obcowania z niesfornymi królami rocka - ostatni z nich to niezmordowany Axl Rose i bracia Gallagherowie - wyszło na to, że nie ma korelacji między liczbą wyrzuconych przez hotelowe okno telewizorów a stopniem zapełnienia stadionu. Zobacz Muse na Wembley: Stanęli na wysokości zadań postawionych przez postmodernizm. Łączyli, dzielili, kawałkowali, układali mozaiki. W Coldplay mesjanizm z graffiti i romantyczną pełnią księżyca, Muse to Queen w niewoli kosmitów, filharmonia i heavy metal w jednym, nieco bardziej stonowani The Killers podpięli się jednocześnie do britpopu i nowej rockowej rewolucji, by po kilku latach nagrać najlepszy popowy przebój roku - "Human". Tak, otwarte umysły i elastyczność to bez dwóch zdań atut tego pokolenia. Inaczej nie przetrwaliby przeobrażeń muzycznego rynku. Przypomnijmy - początek XXI wieku to czas, kiedy płyty szły jak drożdżówki. To złota era fonografii. Dziś debiutanci z tamtego okresu funkcjonują w zupełnie innych warunkach - o ich popularności decyduje YouTube, iTunes i letnie festiwale. Od śmiesznie małej liczby sprzedanych płyt ważniejsza jest liczba poleceń na Facebooku. Wbrew własnej woli zostali wybrani przez historię na pokolenie przejściowe, ale podołali. Choć nie obyło się bez ofiar, czego przykładem choćby James Blunt (38 l.). Tak Norah Jones śpiewała w Sopocie: Michael Bublé (36 l.) kokietuje twierdząc, że lada moment, lada dzień, zepchną go ze sceny znakomite głosy z "X Factor". Tak się nie dzieje. Josh Groban (31 l.) też może spać spokojnie. Głosy z telewizyjnych konkursów okazują się najczęściej wydmuszkami; telewizja przydaje popularności, ale nie napompuje uczestnika charyzmą, pracowitością i odwagą odrzucania niekorzystnych dla siebie kompromisów. Co symptomatyczne, w tzw. talent shows na potęgę śpiewa się utwory Kings Of Leon (30-latkowie, nie inaczej) - przeboje "Sex On Fire" i "Use Somebody" męczono na okrągło w każdym formacie, pod każdą szerokością geograficzną, co tylko potwierdza, że to właśnie oni, 30-latkowie, uosabiają marzenia aspirujących talentów i to z nimi najłatwiej im się utożsamiać, a nie z dziadkami, choćby nie wiem jak legendarnymi. Jack White w tegorocznym singlu "Sixteen Saltines": Beyonce (30 l.), Shakira (35 l.) i Alicia Keys (31 l.) powinny stanowić wzór dla dzisiejszych "iksfaktorowców", jak zostać częścią popowej machiny i zachować swoją tożsamość. Lekcji tej nie odrobiła Kelly Clarkson (30 l.), która już chyba nie pamięta, że swój znakomity głos nurzała kiedyś w starym soulu. Zanim kazano jej śpiewać łatwe hity o rozstaniu. Cóż, to też jest dowód wspomnianej elastyczności. Czy szukam tych wspólnych mianowników na siłę? Może oni nie mają ze sobą nic wspólnego poza zbliżonym wiekiem i stażem? Przejdźmy więc na wyższy poziom ogólności: Nie są jeszcze dinozaurami, ale nie ma już efektu świeżości. Okopali się w show-biznesie mocno, jednak nie wybudowali sobie jeszcze pomnika. Nikt już nie nazwie ich sezonowymi gwiazdkami, ale wciąż ciąży ryzyko zapomnienia. Dlatego właśnie wierzę, że zanim zaczną odcinać kupony, zrobią jeszcze coś wielkiego. Michał Michalak