Znany jest przede wszystkim ze wspomnianego hitu "Airplanes", w którym towarzyszyła mu wokalistka Paramore. W hiphopowym środowisku funkcjonuje jednak już od lat. O jego talencie ciepło, a wręcz gorąco, wypowiadali się m.in. Eminem czy Lil Wayne. B.o.B podczas wywiadu przeprowadzonego w Berlinie zaskoczył nas, cytując z pamięci wiersze, których nauczył go w dzieciństwie ojciec. Amerykanin opowiedział też o chwilach zwątpienia i odsłonił kulisy duetu z Taylor Swift. Zapraszamy do lektury! O czym jest twój nowy album "Strange Clouds"? B.o.B: - "Strange Clouds" opowiada o paleniu zielska tak często, jak tylko się da. Żartuję [śmiech]. Albo i nie [śmiech]. B.o.B: - [śmiech] Myślę, że "Strange Clouds" można interpretować na wielu różnych poziomach. Można go postrzegać jako opis wszystkiego tego, co wykracza poza przyjęte normy: to może być coś, co się wydarzyło, albo coś co znajduje się jedynie w obrębie twojego postrzegania, na przykład obserwowanie statku kosmicznego czy doświadczenia związane z podróżami w czasie. Sny, na które mógłbyś przysiąc, że nie były tylko snami. Chciałem, by było to coś nieortodoksyjnego, taka jest też moja muzyka. Czujesz się jak ktoś, kto z tych norm często wyskakuje? B.o.B: - W pewnym sensie, być może. Ale rosnąca świadomość mojej twórczości sprawia, że przestaję być kimś spoza, outsiderem. To zabawne, trochę też ironiczne. Ludzie wiedzą już, kim jestem, zagłębiają się w piosenki, mam swoich fanów. Zobacz teledysk do przeboju "Airplanes" z 2010 roku: Na albumie jest sporo interesujących duetów, ale najbardziej zaskakujący jest ten z Taylor Swift. Czyj to był pomysł? B.o.B: - To wypłynęło z mojej ekipy. Ode mnie i ludzi, z którymi współpracuję. Ludziom pewnie się wydaje, że to był pomysł wytwórni, ale prawda jest inna. Wszystko wydarzyło się zupełnie naturalne. - Co ciekawe, Taylor sama zapytała mnie o możliwość współpracy. Było to dla mnie nie lada zaszczytem, bo osoby na tym poziomie popularności rzadko załatwiają takie sprawy osobiście. Szczególnie, że byłem przecież nowicjuszem jeśli chodzi o mainstream. Wcześniej długo działałem w hiphopowym podziemiu... Mieć teraz możliwość współpracy z tak zacną artystką to jest dla mnie duże wyróżnienie. - Nasza piosenka ("Both Of Us" - przyp. red.) jest bardzo niewymuszona, nie jest to utwór, który koniecznie chce być przebojem. Jest prawdziwy i to mi się w nim najbardziej podoba. To pierwszy hiphopowy duet w karierze Taylor. Była tym zestresowana? B.o.B: - Wiesz co, to ja byłem bardziej zestresowany! Powtarzałem sobie: 'Mam nadzieję, że spodoba jej się ta piosenka'. Kiedy zagrałem ją po raz pierwszy, ona ją wręcz pokochała. Poczułem ulgę. Na płycie pojawił się też Ryan Tedder. Wymienia się go w gronie najlepszych popowych kompozytorów na rynku, zgadzasz się z tym? B.o.B: - Na pewno jest jednym z najlepszych. Zwłaszcza jeśli chodzi o producentów. Ja sam też zajmują się produkcją, ale tylko na własne potrzeby. Wiem, czego chcę i jak ma to brzmieć. Nie pracuję z innymi artystami jako producent. Natomiast Ryan Tedder potrafi nagrywać dla One Republic, Adele, dla wielu różnych artystów ze mną włącznie. Także zdecydowanie jest jednym z najbardziej utalentowanych ludzi w tym biznesie. Singel "So Good" zapowiadał album "Strange Clouds": Twój debiutancki album był sporym sukcesem, dotarł na szczyt listy "Billboardu". Co chcesz osiągnąć z drugą płytą i jakie są twoje cele w kontekście całej kariery? B.o.B: - Chcę pokazać potencjał muzyki. Wielu artystów stawia sobie taki cel, ale nie znam żadnego, który by robił to co ja. Zresztą w innym wypadku nie byłoby mnie tu. Album pokazuje pełen wachlarz moich możliwości - z tego miejsca będą w stanie dotrzeć tam, gdzie chcę. Mam tony pomysłów, dopiero się rozgrzewam. Fascynuje mnie to, jak dobrze raperzy śpiewają [B.o.B wybucha śmiechem]. Ty, Drake, Plan B... Czy myślałeś kiedyś o nagraniu album bez rapowania? B.o.B: - Tak, jest taki pomysł. Myślałem o tym. Mam piosenki, w których ani przez sekundę nie rapuję. Ale to musi wyniknąć naturalnie. Nie mogę w trakcie tworzenia piosenki pilnować się i powtarzać sobie, że pod żadnym pozorem nie mogę zarapować. - Chcę być takim artystą, który wchodzi do studia i może sobie pozwolić na wszystko. Jeżeli mam ochotę śpiewać przez całą piosenkę, niech tak będzie. Jeżeli chcę grać na gitarze cały czas, to czemu nie? Wszystko jest kwestią tego, co przychodzi ci naturalnie, jakie są twoje mocne i słabe strony. Czytałem, że już jako dziecko nauczyłeś się grać na instrumentach. To nietypowa ścieżka rozwoju dla gwiazdy hip hopu. Jak to wpłynęło na to, co robisz teraz? B.o.B: - Wszystkie te wpływy i umiejętności, które nabyłem w dzieciństwie, pomagają mi lepiej tworzyć piosenki. Ale najważniejsze są jednak doświadczenia, wydarzenia, które cię ukształtowały. Jako hiphopowy wykonawca zawsze możesz imitować to, co widzisz. Ale żeby stworzyć coś nowego, świeżego, musisz doświadczyć wielu rzeczy. To nie jest tak, że podczepisz się pod czyjś flow. Kiedy rapuję, sięgam po wszystko to, co przeżyłem - choćby takie zwykłe doświadczenie, jak siedzenie przy grzejniku przy przenikliwym zimnie i pocieranie rąk, żeby nie zamarzły. Musisz to czuć. - Nie boję się pracować z artystami pop czy urban. Ludzie dopiero odkrywają, jaki jest mój muzyczny potencjał i co jeszcze mogę z siebie dać. Ale nie pozwalam, by wpływało to na mój proces twórczy. Chcę żeby pozostawał totalnie nieskrępowany. Nazwałbyś siebie poetą? B.o.B: - Na pewno bardziej czuję się muzykiem niż poetą, choć w moich utworach nie brakuje inspiracji poezją. Mój tata zawsze czytał mi wiersze, kazał mi je zapamiętywać [B.o.B zaczyna z pamięci recytować "We Wear The Mask" Paula Laurence'a Dunbara]. Duży miało to na ciebie wpływ w późniejszych latach? B.o.B: - To nie jest tak, że znam mnóstwo wierszy. Sam jednak sporo napisałem... Coś w tym jest. Nie nazwałbym jednak siebie ani raperem, ani wokalistą, ani poetą. Lubię muzykę i muzykalność. Nawet jeśli mój głos w tym nie uczestniczy. Dzieciaki często marzą o byciu sławnym, a przynajmniej popularnym. Ty to marzenie spełniłeś, żyjesz w nim, jesteś po tej drugiej stronie. Jak różni się to życie od wyobrażeń, które miałeś jako dziecko czy nastolatek? B.o.B: - Myślę, że dobra muzyka przetrwa dłużej niż pragnienie bycia sławnym. Ja nigdy nie marzyłem o tym, żeby być sławnym, chciałem jedynie, żeby moja muzyka była słyszana. Popularność sama się pojawiła. Zawsze uważałem się za artystę od mixtape'ów. Wydałem ich z osiem, zanim zadebiutowałem pełnym albumem. To że jestem teraz kojarzony na świecie, traktuję jako fundament, który pozwala mi działać i stawać się coraz lepszym artystą. Nie będzie takiego momentu, w którym stwierdzę: "udało się". Nie, cały czas chcę do czegoś dążyć. A czy był taki moment, kiedy zwątpiłeś, w którym wydawało ci się, że się nie przebijesz? B.o.B: - Był taki okres, kiedy jechaliśmy w trasę i stać nas było jedynie na transport i pokój w hotelu. No i jedzenie. Stołowaliśmy się w fast-foodach, nie było serwetek, ani srebrnych sztućców [śmiech]. Interes kręcił się ledwo, ledwo. Miałem poczucie, że musi się coś wydarzyć, bo w innym wypadku będzie krucho [śmiech]. Niektórzy twierdzą, że skończył się czas muzycznych idoli. Jak porównałbyś dzisiejsze gwiazdy z tymi sprzed kilku dekad - z Elvisem czy Stonesami w latach 60.? B.o.B: - Dziś mnóstwo ludzi chce się stać kimś znanym. Nie rozumieją potrzeby stworzenia czegoś, co przetrwa. Nie chodzi tylko muzykę. Chodzi o to, czy wnosisz coś, co jest autentyczne, oryginalne. Wiele rzeczy się pojawia i za chwilę znika. - Natomiast bycie idolem to jest moim zdaniem coś, co trzeba mieć we krwi, to przeznaczenie. Znam ludzi, którzy mówili mi wprost, że chcą mieć swój hit numer jeden i tylko to ich interesuje, nie chcą tej nieśmiertelnej sławy. I są w tym szczerzy. - Czas definiuje, czy ktoś jest idolem, czy nie. Nie da się tego ocenić teraz, na szybko. Dzisiaj wszystko jest takie szybkie, artyści zmieniają się, jeden za drugim, jeden za drugim. Im dłużej jednak przyglądasz się tej karuzeli, tym lepiej jesteś w stanie wychwycić, co jest namacalne, a co ulotne.