W ostatnich latach mieliśmy okazję oglądać w Polsce całą plejadę znakomitych zagranicznych artystów. Gdybyśmy spróbowali wymienić choćby najważniejszych, na pewno byśmy kogoś pominęli, narażając się na gniew wiernych i pamiętliwych fanów. Większość z tych występów budziła zachwyt. Chyba pochopny. Czy faktycznie możliwe jest, żeby dziewięć na dziesięć koncertów miało w sobie pierwiastek wyjątkowości? Przecież to wewnętrzna sprzeczność - jeżeli coś jest "niepowtarzalne" to dlaczego powtarza się za każdym niemal razem? O co chodzi z tą magią? Często w relacjonowaniu koncertów używa się sformułowania "magiczny". O tym, jak względne jest to metafizyczne kryterium, przekonują dwie relacje z koncertu Nine Inch Nails w Poznaniu, które ukazały się na łamach INTERIA.PL. "Żadna wpadka techniczna nie była w stanie zakłócić atmosfery tego magicznego koncertu" - mogliśmy przeczytać w jednym tekście, natomiast drugi już w tytule głosił: "Zabrakło pierwiastka magii". To trochę sytuacja, jak z kobietami, które na pytanie o wymarzonego księcia z bajki nieustannie odpowiadają, że musi "mieć to coś". Spróbujmy zdefiniować magię, ale najpierw zdetonujmy koncertową mitologię. Większość występów nie ma w sobie nic wyjątkowego Fani są zaślepieni, zauroczeni, ja też, kiedy słyszę ukochane utwory na żywo, zatracam się w nich i mam wrażenie, że uczestniczę w jedynym takim spektaklu. Stańmy na chwilę z boku. Fani zawsze będą zachwyceni. Zespół gra przeboje, instrumenty stroją, wokalista potrafi śpiewać i z tego talentu korzysta, zagaduje do publiczności, powie kilka słów po polsku. Po godzinie i 20 minutach muzycy schodzą ze sceny i wychodzą ponownie, by zagrać na bis. To ich praca! Nie ma w tym nic magicznego. Tym bardziej, że wykonawca gra w trasie co dwa, trzy dni - jeżeli robi to tak samo dobrze, nie mielibyśmy wyjścia - musielibyśmy każdy z tych występów nazwać wyjątkowym, co byłoby gwałtem na definicji tego słowa. Po tej brzydkiej konstatacji pora podkreślić - magiczne, wyjątkowe koncerty zdarzają się. Jak je namierzyć? Zaskoczenie Madonna ma zaplanowany każdy show co do sekundy. Na scenie widzimy perfekcyjnie zaprojektowaną machinę, pozbawioną jednak elementu spontaniczności i przede wszystkim emocji, które nie byłyby wyreżyserowanymi zachowaniami. Magiczny koncert powinien mieć moment zaskoczenia. To może być awaria nagłośnienia jak na Arctic Monkeys (koncert zwyczajny, ale to wciąż dobry przykład zaskakujących wydarzeń), to może być niegrany od lat utwór, inspirująca przemowa frontmana do publiczności (niezrównany Bono), wyciąganie widzów na scenę, jak zrobił to Tim Booth (zespół James) w Krakowie czy elementy improwizacji - Red Hot Chili Peppers bawili się w Chorzowie w wielominutowe instrumentalne szaleństwa. Podobnie muzycy towarzyszący Ayo w Warszawie. Niech to będzie coś, o czym można dyskutować latami. Niech to będzie coś, czego nie było dwa dni wcześniej w Berlinie i trzy dni później w Pradze. Kontakt z publicznością to pułapka! - CZYTAJ DALEJ