Z albumem "The Hunting Party" było tak, że muzycy Linkin Park doznali swego rodzaju iluminacji. Otóż uświadomili sobie, że nikt nie gra takiego rocka, jakiego sami chcieliby słuchać. Zdaniem lidera grupy, Mike'a Shinody, między radykalnością zespołów pokroju Slayera a delikatnością gitarowej alternatywy wytworzyła się przestrzeń, którą Linkin Park na nowo postanowili zagospodarować. Bynajmniej nie zamierzają jednak przywracać do życia trupa, jakim stał się gatunek zwany nu-metalem. Linkin Park nieoczekiwanie zrezygnowali ze współpracy ze słynnym producentem Rickiem Rubinem i sami wyprodukowali album, na którym zawieszają eksperymenty z elektroniką. "The Hunting Party", wedle deklaracji muzyków - najostrzejsza od dawna płyta Linkin Park, właśnie trafiła do sklepów, a nam udało się porozmawiać z zespołem tuż przed koncertem we Wrocławiu (czytaj naszą relację). Michał Michalak, INTERIA.PL: Przylecieliście do Polski akurat kiedy opuścił ją Barack Obama. Świętujemy właśnie 25-lecie wolności. Mike Shinoda, Linkin Park: - Świetna sprawa, nie wiedziałem tego. Dopiero co się tu zjawiliśmy. Ekstra. Mówisz, że świętowaliście wczoraj? O tak. Mike: - Jak to wyglądało? Och, nic szczególnie oryginalnego. Uroczystości, przemowy... a wieczorem picie. Mike: - Fajerwerki? Jasne - fajerwerki, koncerty i tak dalej... Mike: - Wspaniale. No to dziś będzie ciąg dalszy naszym koncercie. Czy poczuliście swego rodzaju ulgę, kiedy postanowiliście wrócić do znacznie cięższego, bardziej agresywnego brzmienia na nowej płycie? Dave Farrell, Linkin Park: - Proces twórczy przy tym albumie był dla nas sporą frajdą. Świetnie się bawiliśmy, próbując odtworzyć uczucie, które ci towarzyszy, kiedy dopiero uczysz się grać na instrumencie. - Inspiracją do powstania tej płyty były nasze koncerty. Staraliśmy się rozgryźć, jak napisać partie gitary, basu, jak Mike może zmobilizować Roba (Bourdona - perkusistę, przyp. red.), by było to ekscytujące dla publiczności na żywo. Co ich zaskoczy, co wydobędzie ten specyficzny rodzaj energii i emocji. To było naprawdę świetne doświadczenie. Dlaczego zrezygnowaliście ze współpracy z Rickiem Rubinem? Mike: - Zazwyczaj jest tak: pracujesz nad nagraniami demo i dobierasz sobie producenta, który będzie w teorii pasował do powstającego materiału. Tym razem ten moment po prostu minął. Wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy i gdzie chcemy dojść. Mieliśmy klarowną wizję i nie potrzebowaliśmy niczyjej pomocy. A czy to prawda, że pierwsze "demówki" szóstej płyty wylądowały w koszu? Mike: - Tak. To znaczy, mówiąc demo, mam na myśli tak naprawdę bity, instrumentalne kawałki trwające mniej więcej półtorej minuty. Zagrałem to chłopakom i powiedzieli: "okej, może być". Ja też stwierdziłem: "okej, może być". Później słuchałem tego jeszcze raz... - Pewnego dnia poczułem, że to nie jest to. Straciłem do tego serce. Chciałem czegoś bardziej agresywnego. A może po prostu bardziej tradycyjnego rocka? Tyle że każdy ma swoje wyobrażenie, czym jest i czym powinien być rock. Ja wychowywałem się na rocku głośniejszym i ostrzejszym, Metallica i tego typu rzeczy... W nowoczesnego rocka wkręciłem się, słuchając Nine Inch Nails, Alice In Chains i Soundgarden. Później przyszła pora na takie zespoły jak Refused, odwołujące się do estetyki punkowej, dalekie Motley Crue, jeśli wiesz, o co mi chodzi. - Kiedy byłem nastolatkiem, lubiłem tylko wąski i specyficzny rodzaj muzyki. Miałem precyzyjnie ustalone, czego słucham, a czego nie słucham. Natomiast jako dorosły facet lubię tak dużo muzyki! Lubię wszystko! Ale nagrywając płytę, nie mogłem się odwołać do wszystkiego, musiałem skoncentrować i zawęzić zakres inspiracji. Dużo o tym dyskutowaliśmy w zespole; byliśmy bardzo wybredni, podejmując decyzje, jak i z czego skonstruować poszczególne elementy brzmienia, wreszcie - jak to zagrać. Czytałem wasze niedawne wywiady i kiedy mówiliście o poprzednich płytach, używając sformułowań "delikatne" czy "emo", miałem wrażenie, że dissujecie sami siebie! Mike: - Być może zostało to troszkę źle zrozumiane. Tworząc nowy album, jak już powiedziałem przed chwilą, miałem precyzyjną wizję, jak powinien brzmieć i kiedy zbaczaliśmy z tego kursu, musieliśmy to albo naprawić, albo wyrzucić materiał do kosza. Kiedy przy pisaniu piosenek agresywnych i potężnych uświadamiałem sobie, że coś jest zbyt miękkie, zbyt introspektywne, to włączała mi się lampka ostrzegawcza. I właśnie w tym kontekście użyłem słowa "emo"... Ale słyszę od ludzi, że na przykład My Chemical Romance to "emo", więc to słowo traci dla mnie znaczenie, nie wiem, o co w nim chodzi, może nie powinienem był go użyć. W każdym razie mieliśmy określoną wizję albumu i w tej wizji nie zawierała się delikatność. Dave: - Ostatnio sporo o tym rozmawialiśmy: różni ludzie różnie odbierają słowo "inny". Dla mnie i dla Mike'a, a także dla pozostałych chłopaków z grupy, jeżeli o zdarzeniu czy napotkanej postaci mówimy: "zupełnie inny", to jest to w naszym mniemaniu rodzaj komplementu. Inny, czyli nowy, ekscytujący. Po prostu inny. Coś, do czego nie jesteś przyzwyczajony. Niektórzy ludzie używają jednak tego słowa w negatywnym znaczeniu np. "on jest inny, nie chcę mieć z nim do czynienia". - Dlaczego o tym mówię? Kiedy zamykaliśmy rozdziały "Hybrid Theory" i "Meteora", chcieliśmy znaleźć się w "innym" świecie. Było to dla nas kreatywne wyzwanie. Zależało nam na odkrywaniu nowych terenów, by realizować swoje ambicje, pielęgnować zainteresowanie muzyką. Obecnie przeżywamy coś podobnego. Ale nigdy, odwołując się do "Hybrid Theory" i "Meteory", nie krytykowaliśmy tego, co na tych płytach zrobiliśmy, podobnie jak w tym momencie nie czujemy potrzeby krytykowania tego, co było później. Nawet kiedy nagrywacie agresywne utwory, one z reguły i tak otrzymują bardzo chwytliwą, przebojową linię melodyczną. To może być odczytane jako wasz atut, ale także jako wada, szczególnie u tych, którzy od rocka domagają się przede wszystkim hałasu, a nie melodyjek. Dave: - Przede wszystkim piszemy taką muzykę, jakiej sami chcemy słuchać. Ten album jest cięższy, ale spektrum "ciężkości" obejmuje takie zespołu jak np. Nile. Mike: - Nie próbujemy nikogo przekonać, że gramy tak ostro jak Slayer czy Meshuggah. To inny rodzaj brzmienia. Nagraliśmy płytę na tyle ciężką, na ile chcieliśmy w tym momencie. Jest to częściowo reakcją na to, że w rockowych stacjach radiowych nie grają już ostrej muzyki, ona nawet nie jest energiczna! Jest miękka i usypiająca. Chciałem zrobić coś przeciwnego, to moja reakcja. Ale dodam, że tak jak słucham Slayera, tak samo lubię posłuchać Mumford & Sons czy Lorde. Zobacz teledyski Linkin Park na stronach INTERIA.PL!